Niedziela 5 sierpnia 1962 roku nie zapisała się w historii Warszawy żadnym szczególnym wydarzeniem. Po sobotniej burzy pogoda poprawiła się na tyle, że mieszkańcy stolicy wylegli z domów i ruszyli w plener. Statki żeglugi wiślanej przewiozły 8 500 pasażerów, kasy ogrodu zoologicznego sprzedały ponad 5 tysięcy biletów. Nad bałtyckimi plażami zalegały gęste chmury. Nina Andrycz, żona premiera Józefa Cyrankiewicza, wypoczywała nad Adriatykiem. Jej koledzy aktorzy Kazimierz Brusikiewicz i Kazimierz Rudzki wybrali wczasy w Bułgarii. O tym, gdzie spędzają urlopy towarzysz Wiesław i inne partyjne tuzy, gazety nie wspominały.
Rok 1962 był, podobnie jak 2012, Rokiem Kraszewskiego. Wielbiciele prozy autora „Starej baśni" mogli zwiedzić okolicznościową wystawę w stołecznym Muzeum Literatury. Przybytki Melpomeny miały wakacyjną przerwę. Jedynie Teatr Komedia wystawiał „Idiotkę" Marcela Acharda. Szczęśliwi posiadacze telewizorów też nie mieli wyboru. W niedzielnym programie figurował tylko jeden film: enerdowska „Ukochana gwiazdeczka", druga część wyemitowanej w sobotę „Przyjaciółki mojego papy". Repertuar kin był bardziej zróżnicowany. Oprócz radzieckich „Ślubów kawalerskich" i „Sekretarzy rejkomu" grano również kilka produkcji hollywoodzkich, co prawda nie pierwszej świeżości: „Karmazynowego pirata", „W 80 dni dookoła świata" oraz westerny „Dyliżans" i „Rio Bravo". Kino „Albatros" wyświetlało „Pół żartem, pół serio" z Marilyn Monroe.
Większy od M.M.
Z powodu dziewięciogodzinnej różnicy czasu między Polską a Kalifornią wiadomość o śmierci aktorki dotarła nad Wisłę dopiero po południu. Niedzielne wydanie „Trybuny Ludu" sławiło innego, z punktu widzenia komunistów znacznie ważniejszego od M.M., nieboszczyka. W środę 1 sierpnia umarł bowiem Leon Kruczkowski, naczelny pisarz i politruk PRL. Jako powojenny wiceminister kultury, a potem prezes Związku Literatów Polskich wprowadzał w życie ambitny plan sowietyzacji środowisk twórczych. Wychwalał socrealizm, a kolegów po piórze wzywał do czujności: „Wróg klasowy czai się w mózgu każdego z nas". Pozbawienie Kruczkowskiego funkcji szefa ZLP w 1956 roku było jednym z pierwszych objawów destalinizacji. Władza nie pozwoliła jednak, by autor „Niemców" wylądował na politycznym aucie. Pozostał posłem, zasiadał w Radzie Państwa, przewodził grupie partyjnych pisarzy, szachującej nowe, ideologicznie niepewne kierownictwo związku.
Trumna „niezłomnego bojownika o sprawiedliwość społeczną i zwycięstwo idei pokoju na świecie" w piątek została wystawiona w Sali Kolumnowej Rady Państwa. Honorową wartę pełnili przy niej członkowie KC PZPR oraz znani literaci. Kruczkowskiemu składały hołd delegacje zakładów pracy, dyplomaci zaprzyjaźnionych państw oraz „zwykli warszawiacy". Sobotni pogrzeb był godny dygnitarza. Kondukt żałobny ulicą Wiejską, Nowym Światem, Królewską i Marszałkowską dotarł na Cmentarz Wojskowy na Powązkach. Przed trumną niesiono ordery, łącznie z tym najważniejszym: Budowniczego Polski Ludowej. Nad grobem przemawiali Jarosław Iwaszkiewicz i Edward Ochab. Prezes ZLP potwierdził swoją reputację mistrza uników: ogólnikowo mówił o zasługach zmarłego dla kultury, porównując go do Kochanowskiego i Żeromskiego, którzy również uprawiali „literaturę zaangażowaną". Towarzysz Ochab skupił się na kwestiach politycznych. Z uznaniem podkreślił, że Kruczkowski „piórem pisarza-rewolucjonisty obnażył antagonizmy klasowe i krzywdę ludu pracującego" oraz „nie ulegał politycznej dezorientacji i wahaniom w dniach trudnych i przełomowych".
Uroczystość zakończyła trzykrotna salwa honorowa. Orkiestra wojskowa zagrała „Międzynarodówkę", melodię podchwyciła część uczestników pogrzebu. Leon Kruczkowski nie został pośmiertnie zdekomunizowany. Nadal jest patronem ulic i szkół w całej Polsce (oraz teatru w Zielonej Górze). Jego pomnik w Sosnowcu, dłuta niezawodnego Mariana Koniecznego, został ostatnio pięknie wyremontowany. Na cokole widnieje napis: „... od lat sam siebie skazałem na cierpienie, na śmierć pewniejszą niż życie, żeby walczyć! Żeby ratować nas wszystkich! Żeby sprzeciwiać się złu!...".
Pogrzeb człowieka, który według „Trybuny Ludu" był „sumieniem naszego pokolenia", zepchnął na drugi plan doniesienia ze żniwnego frontu. Gazeta z triumfem donosiła, że do akcji ruszyło 17 tysięcy ciągników i 8 tysięcy snopowiązałek stanowiących własność kółek rolniczych. Związek Młodzieży Socjalistycznej apelował do uczniów i studentów, by pomogli pracownikom PGR w pracach polowych. Brazylijski korespondent PAP Edmund Osmańczyk donosił o fiasku amerykańskiego programu „Sojusz dla postępu". By poczuć ducha tamtej epoki, wystarczy lektura samych tylko nagłówków: „ZSRR pomaga Kubie w rozwoju rybołówstwa", „Faszyści w Anglii wzmagają działalność", „Zjazd komunistycznej partii Peru", „Podwyższenie cen skupu żywca w NRD". Nic dziwnego, że największą poczytnością cieszyły się rubryki sportowe. Za tydzień, 12 sierpnia, miała wystartować liga piłkarska. Komentatorzy zastanawiali się, czy Górnik Zabrze pod wodzą nowego trenera Ewalda Cebuli odzyska mistrzowską koronę utraconą niespodziewanie na rzecz Polonii Bytom. Nasi lekkoatleci po pierwszym dniu wyjazdowego meczu z Wielką Brytanią prowadzili 63:43, by ostatecznie wygrać zaledwie czterema punktami.