Spółka G. ze Śląska, sprzedająca sprzęt oświetleniowy, pozwała Zbigniewa K., jej wieloletniego menedżera, o zapłatę 238 tys. zł za szkodę w kierowanym przez niego oddziale. Chodziło o okres ok. 3,5 roku, kiedy kierował oddziałem na podstawie kontraktu menedżerskiego. Kontrakt zobowiązywał go do kierowania oddziałem z należytą starannością i bez nadmiernego ryzyka, by osiągnąć najlepszy wynik finansowy. Od tego wyniku zliczanego miesiąc po miesiącu ustalano jego wynagrodzenie. Zatrzymywał od 27 do 32 proc. nadwyżki przychodów nad wydatkami, z czego utrzymywał biuro i kilku pracowników, a w razie strat w danym miesiącu mógł pobrać zaliczkę 4 tys. zł. Z kolei w miesiącach większych zysków niwelował wcześniejsze straty i tak zdaniem spółki narosło 238 tys. zł nienależnego wynagrodzenia, którego spółka zażądała po zaprzestaniu współpracy.
Sąd Okręgowy uwzględnił jej żądanie, a Sąd Apelacyjny w Katowicach werdykt utrzymał. Uzasadnił, że pozwany nie wykazał, by nie mógł osiągnąć lepszego wyniku, pobierał zaliczki, kiedy nie było zysków, w nadziei, że nie będzie rozliczony wedle algorytmu.
– Gdyby pozwany miał spłacić żądaną kwotę, to wyszłoby na to, że przez kilka lat kierował oddziałem za darmo. Na algorytm się zgodził, by nie stracić pracy, dlatego nawet w pewnej chwili uznał ten dług – mówił przed Sądem Najwyższym jego pełnomocnik adwokat Krystian Ćwiertnia.
SN przychylił się do tej argumentacji i nakazał sądowi apelacyjnemu ponowne rozpoznanie sprawy.
– Owszem, strony umowy menedżerskiej mogą ustalić ryczałtowe wynagrodzenie, ale nie może być zbyt niskie, by nie stanowiło nadużycia prawa, nie mówiąc o takiej skrajności, że menedżer będzie dopłacał do pracy – wskazał w uzasadnieniu sędzia SN Kazimierz Zawada. – Poza tym nie może być uzależnione od wyników działalności (menedżera, oddziału), bo taki kontrakt zbliżałby się do umowy losowej. Tymczasem ewentualne zastrzeżenia do pobranego wynagrodzenia mogłyby się wiązać z nienależytym wykonaniem kontraktu, ale nie było takich zastrzeżeń.