Wyznaczenie wreszcie po kilku miesiącach polityczno-prawnych przepychanek terminu wyborów, jeszcze przed wakacjami, i rozpoczęcie w miarę normalnej kampanii, to dobra wiadomość dla obywateli i państwa. Wracamy do politycznej normalności.
Ile można dyskutować o kolejnych terminach głosowania, a nawet formie - tu akurat doszło do kompromisu i głosowanie będzie mieszanie, choć podejrzewam, że przytłaczającza część wyborców skorzysta z klasycznego głosowana w lokalu a nie korespondencyjnego. Okazało się też na dwa miesiące przed końcem obecnej kadencji prezydenta, że przeprowadzenia wybrów w ciągu 25 dni jest do strawienia przez główne siły parlamentarne, a chyba większości obywateli przyniosło ulgę. W każdym razie wiedzą, że mają wybór. Czy wygra ten, czy inny kandydat, ma owszem znaczenie, ale równie ważne, a może nawet ważniejsze jest to, że wreszcie tę tasiemcową gorączkę wyborczą będziemy mieli za sobą. A naród wyrazi swoją wolę.
Czytaj także: Wybory prezydenckie 2020: jak głosować za granicą
Przez ostatnie miesiące pojawiały się różne pomysły na przesunięcie wyborów. Oczywiście każde rozwiązanie miało krytyków i etykietę niekonsytucyjnego. Ostatnio karierę robił pogląd, że jeśli wybory nie udały się 10 maja, to należy do nich wrócić po zakończeniu kadencji, a więc odbywałyby się jesienią. Jakby zapomniano, że bezpośreni wybór prezydenta to fundametentalne prawo obywateli naszego kraju.
Polacy odzyskali je po dwóch wiekach jakie minęły od Pierwszej Rzeczpospolitej. Nawet na początku Trzeciej RP nie było rozstrzygnięte czy je posiądą, ale stało się ich zdobyczą.