Informacje, że minister sprawiedliwości Adam Bodnar może odejść ze stanowiska krążyła po Warszawie jeszcze przed niedzielną katastrofą, gdyż o planach rekonstrukcji rządu mówiło się już wcześniej. Teraz kiedy wyborcy domagają się znalezienia winnych, a koalicja trzeszczy w szwach Bodnar staje się idealnym kandydatem na kozła ofiarnego, gdyż wśród najtwardszego elektoratu koalicji obywatelskiej panuje przekonanie, że to brak wystarczających rozliczeń PiS był jednym z powodem klęski, a minister był hamulcowym obietnic złożonych przez rząd.
Czytaj więcej
Rafał Trzaskowski opublikował w serwisie X oświadczenie, dotyczące wyborów prezydenckich. To pier...
A Adama Bodnara ze stanowiska ustrzelić łatwo, gdyż jest politykiem bez politycznego zaplecza, frakcji, z klasycznego zaciągu – za niego nikt politycznie nie będzie umierał, gdyż jego siła sprawcza jest niewielka, a kart przetargowych brak. Takich politycznych singli potrzebnych taktycznie liderom było już wielu. W Platformie Bodnarowi blisko do ministra sprawiedliwości z 2007 roku – prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego, którego Tusk odwołał nagle po tajemniczych samobójstwach w celi w tzw. sprawie Olewnika.
Czy Adam Bodnar odpowiada za sytuację koalicji?
Do złych notowań rządu Adam Bodnar pewnie przyłożył rękę, ale odpowiedzialność za klęskę Trzaskowskiego to już spora abstrakcja. Bodnar popełnił jako niedoświadczony politycznie minister kilka dużych błędów, chociaż pewnie wszystko też zależy od perspektywy oceny. Uleganie politycznej presji przy tymczasowych aresztowaniach i stawianiu zarzutów, siłowe odbicie prokuratury czy plany powszechnej weryfikacji sędziów, wbrew zaleceniom Komisji Weneckiej, a nawet opinii rzecznika Generalnego TSUE- niewątpliwe nie takiego stylu spodziewano się po ministrze sprawiedliwości, byłym rzeczniku praw obywatelskich, który sporo mówił o konstytucyjnych standardach.
Z drugiej strony część politycznego planu legislacyjnego Tuska, Adam Bodnar wykonał. Ustawy, które przygotował dotyczące Krajowej Rady Sądownictwa i Trybunału Konstytucyjnego, zostały zablokowane dopiero przez prezydenta Andrzeja Dudę i trudno na tym etapie szukać jego winy. A fakt, że nikt nie został szybko postawiony i osądzony przed sądem – jak chciałby Roman Giertych – robi wrażenie jakby wynikało to z braku wystarczających dowodów, a zarzuty były jedynie politycznym hasłem, chociaż sprawy te ciągle pozostają otwarte.