W Polsce wiele bloków stoi na gruntach, do których spółdzielniom mieszkaniowym nie przysługuje ani prawo własności, ani użytkowania wieczystego. Zwykle to spadek po PRL. Wtedy budowano, nie przejmując się specjalnie tytułem prawnym do gruntów. Potem posiadaczom mieszkań lokatorskich w takich blokach przez długie lata przepisy pozwalały przekształcić je we własnościowe. I tak wszystko się jakoś kręciło, aż do maja 2013 r. Wówczas Sąd Najwyższy uznał, że osoba, która przekształciła lokatorskie prawo we własnościowe albo nabyła je na rynku wtórnym, bez księgi wieczystej, ma jedynie roszczenie (ekspektatywę) prawa do lokalu. A skoro nie jest właścicielem pełną gębą, nie może założyć księgi wieczystej, obciążyć jej hipoteką itd. A roszczenie przekształci się w prawo do lokalu dopiero w przyszłości, kiedy spółdzielnia uporządkuje stan prawny nieruchomości. Dziś to przyszłość odległa. Przez brak dużej ustawy reprywatyzacyjnej spółdzielnie mają problemy z porządkowaniem swoich spraw.
Prawnicy po uchwale SN zgodnie mówili, że pilnie potrzebna jest ingerencja ustawodawcy. Co prawda był projekt, który przewidywał uwłaszczenie się spółdzielni na gruntach, do których nie ma ona praw, jeśli swoich roszczeń do tych gruntów nie zgłoszą osoby trzecie, ale prace nad nim się ślimaczyły. I w końcu Ministerstwo Sprawiedliwości chce uporządkować tę patową sytuację w projekcie dużej ustawy reprywatyzacyjnej. Spółdzielnie będą mogły składać wnioski do sądu o tzw. przemilczenie. Jeśli przez rok nikt się nie zgłosi, grunt stanie się własnością spółdzielni. Jeśli pojawią się spadkobiercy, będą mogli na zasadach ogólnych zgłaszać wojewodzie roszczenia o zadośćuczynienie. Dzięki temu skończy się permanentny stan niepewności prawnej. Spółdzielnie dostaną ziemię niczyją, a spadkobiercy rekompensaty.