Na łamach "Rzeczpospolitej" 16, 17 i 18 maja obserwowaliśmy zaciętą polemikę prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej Andrzeja Zwary i prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych Macieja Bobrowicza. Sprowadzała się do odpowiedzi na pytanie, czy radcy mają odpowiednie kwalifikacje do występowania jako obrońcy w postępowaniach karnych.
Prezes korporacji adwokackiej jest przeciwny rozszerzeniu kompetencji radców prawnych, jako że aplikacja radcowska nie obejmuje przygotowania przyszłego radcy prawnego do występowania w charakterze obrońcy w postępowaniach karnych. Nadto radcy mogą wykonywać zawód na podstawie umowy o pracę, a zdaniem mec. Zwary osoby zatrudnione nie mają przymiotu niezależności. Dla adwokatury jest to koronny argument przemawiający przeciwko rozszerzeniu usług świadczonych przez radców ze względu na ochronę interesu publicznego.
Ze smutkiem odnotowuję ten głos i zgadzam się z prezesem Bobrowiczem (i to nie dlatego, że z zawodu jestem radcą prawnym), iż szczególnie w obecnej sytuacji (deregulacja, zamiar likwidacji sądów rejonowych itp.) adwokaci i radcy powinni mówić jednym głosem.
Nie wiem, ilu adwokatów trafiło do zawodu po odbyciu aplikacji adwokackiej, wiem natomiast, że jest wśród nich niemało osób, które przed wstąpieniem do korporacji wykonywały inne zawody prawnicze.
Może nie jest to najbardziej elegancki argument w dyskusji, ale posłużę się nim, aby zarzuty o braku kwalifikacji radców sprowadzić do realiów.