Ustawodawca, który w swej kreatywności bije rekordy w produkcji ustaw, nowelizacji i zmian – choćby w „legislacyjnie modnych" kodeksach karnych, które w ciągu ostatnich pięciu lat zmieniano ponad 50 razy – w jednej sprawie zachowuje się jak obrońcy naszej kadry: pewnych rzeczy nie zauważa. Prawdziwą rosyjską ruletkę funduje bowiem turystom, którzy wyjeżdżają na wakacje z biurami podróży.
Nie jest bowiem do końca jasne, kto w przypadku bankructwa biura sprowadzi klientów do kraju.
A wszystko przez nieprecyzyjne przepisy, które nie dają marszałkom województw wyraźnej odpowiedzi na kilka podstawowych pytań. Czy to oni mają płacić za ściągnięcie nieszczęśników do kraju, do jakiej sumy są do tego zobowiązani i kto ewentualnie zwróci im pieniądze.
Od czasów głośnych upadłości biur podróży w 2012 r. wydano już kilka rozbieżnych orzeczeń w tej sprawie. Różnie też interpretują je marszałkowie. Część uważa, że nie zapłaci ani grosza, inni – że tylko trochę. A to oznacza, że nie wszystkich poszkodowanych uda się ściągnąć do kraju. Tylko w jednym województwie marszałek deklaruje, że zapłaci za wszystko.
W efekcie przezorny turysta, wybierając biuro podróży, na wszelki wypadek powinien sprawdzić, w którym województwie jego biuro jest zarejestrowane.