W artykule zamieszczonym w „Rzeczpospolitej" 15 października redaktor Marek Domagalski postawił tezę, że małe sądy nie mają przyszłości, a sędziowie nie są przyspawani do swoich stanowisk.
Ów wywód świadczy o braku zrozumienia, na jakich zasadach funkcjonuje sądownictwo, zwłaszcza w tzw. Polsce powiatowej. Patrząc na problem z Warszawy, rzeczywiście można odnieść wrażenie, że istnienie małego sądu niemal w każdym powiecie nie ma sensu. Na takim założeniu oparł się zresztą pomysłodawca reformy Krzysztof Petryna – warszawski sędzia delegowany do Ministerstwa Sprawiedliwości. Jest to jednak wrażenie mylne. Należy zacząć od zasadniczego pytania, dla kogo są powoływane sądy. Odpowiedź jest oczywista. Sądy nie są dla ich prezesów, sędziów, adwokatów czy działaczy samorządowych, tylko dla ludzi mieszkających na określonym terenie. Siatka sądów powinna być zatem tworzona na podstawie realnych potrzeb mieszkańców, a nie abstrakcyjnych wyliczeń urzędników Ministerstwa Sprawiedliwości, choćby opartych na najnowszych amerykańskich metodach „zarządzania zasobami ludzkimi".
Orzekam od kilkunastu lat w miastach powiatowych i muszę stwierdzić, że fizyczna odległość od miejsca zamieszkania do siedziby sądu ma jednak znaczenie. Nie jest słuszne stwierdzenie, że w dobie samochodów, internetu i specjalizacji prawników małe sądy są anachronizmem. Oczywiście dla warszawskiego dziennikarza pokonanie odległości kilkudziesięciu kilometrów to nie jest żaden problem. Dla sędziów na ogół również – wielu sędziów, w tym piszący te słowa, dojeżdża do miejsca orzekania i nie ma w tym nic niezwykłego.
Należy jednak brać pod uwagę, że wśród klientów sądów, zwłaszcza w sprawach karnych, jest wiele osób słabo sytuowanych czy wręcz wykluczonych społecznie, dla których przyjazd do stolicy powiatu, nie mówiąc już o odleglejszych wyprawach, to poważny problem logistyczny i finansowy. Nie każdy mieszkaniec wsi czy małego miasteczka ma samochód, a komunikacja publiczna na mniej uczęszczanych trasach pozostawia wiele do życzenia. W takich sytuacjach dostęp obywatela do odległego geograficznie sądu może być iluzoryczny. Do tego dopuścić nie możemy. Oczywiście rozwój technologiczny jest faktem i coraz więcej spraw można załatwiać przez internet. Szczególnie rejestrowych czy wieczystoksięgowych. Nie dotyczy to jednak wszystkich postępowań ani tym bardziej wszystkich obywateli.
Po pierwsze, stopień informatyzacji naszego społeczeństwa nadal nie jest zbyt wysoki. Osób, które są w stanie aktywnie korzystać z form elektronicznych, jest ciągle zbyt mało, żeby można było je uznać za regułę. I mimo stałego postępu w tej dziedzinie (dostęp do internetu ma około 3/4 Polaków) szybko się to nie zmieni. Po drugie, istotna część działalności sądów polega na osobistym stawiennictwie wezwanych. Jawnej rozprawy sądowej nie da się zastąpić elektroniką i nawet w najbardziej rozwiniętych krajach nikt tego nie próbuje.