Rodzi się trudny związek. Zdecydowanie bardziej z rozsądku niż z uczucia. Obie strony przez lata się nienawidziły, ale obie też są po przejściach. Trudne przejścia zmieniają perspektywę. Coraz więcej mówi, by być razem. Silny jest jednak strach: co powiedzą rodzina i sąsiedzi. Bo przecież, jak śpiewała Grażyna Łobaszewska: "brzydka ona, brzydki on". Rodzina to elektoraty obu partii, a sąsiedzi – opinia publiczna.
Rzeczywiście w PiS i SLD wciąż jest bardzo silny strach przed tym, czy elektoraty zaakceptują tak egzotyczny związek. Jest też strach przed krytyką mediów oraz partii pozostawionych z boku potencjalnej koalicji. Ale jeśli postawimy sobie pytanie, czy ten strach rośnie, czy maleje, to odpowiedź jest jedna. Jest coraz słabszy. To sprawia, że politycy obu partii spoglądają na sobie coraz uważniej.
Coś wisi w powietrzu
Według oficjalnych deklaracji nie ma mowy o koalicji PiS i SLD. Lider Sojuszu Grzegorz Napieralski wielokrotnie zapewniał, że to niemożliwe. Podobnie Jarosław Kaczyński. – Koalicja PiS z SLD po wyborach parlamentarnych nie jest możliwa ze względu na radykalnie różniące się programy – mówił w końcu lutego prezes PiS.
Nie jest tak, że obaj liderzy okłamują wyborców. Można założyć, że obaj mówią to z przekonaniem. Kaczyński jest nachodzony przez swoich współpracowników, którzy namawiają go do aliansu z Sojuszem. Na razie im odmawia. Napieralski też ogania się od takich doradców. Oprócz strachu o wierność elektoratu ma obawy, że głoszenie w SLD postulatu koalicji z PiS to prowokacja, której autorami są lewicowi kontestatorzy jego przywództwa, np. Aleksander Kwaśniewski czy Włodzimierz Cimoszewicz.
Pytanie, jaka będzie dynamika zmian nastrojów społecznych. Jaki też będzie po wyborach podział mandatów w Sejmie? Jest bowiem oczywiste, że w kwietniu 2011 r. nikt z nich nie chce tej koalicji. Natomiast w listopadzie 2011 r. sytuacja może być całkowicie inna.