Niemcy aroganckie wobec UE - Magierowski

Dzisiejsza arogancja Niemiec budzi wśród wielu państw Unii Europejskiej dawne upiory – uważa publicysta

Aktualizacja: 29.11.2011 07:08 Publikacja: 28.11.2011 19:14

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

"Wenn ein solches Programmland darüber hinaus nicht in der Lage ist, konkrete Bedingungen des ESM-Programms zu erfüllen, können ihm konkrete Haushaltsmaßnahmen auferlegt werden. Denkbar wären z. B. konkrete Ausgabenkürzungen oder die Festlegung neuer Einnahmequellen. Weiterhin wird geprüft – als ultima ratio – noch weitergehende Maßnahmen zu treffen. Denkbar wäre etwa eine aktive Unterstützung administrativer Maßnahmen".

Proszę się nie obawiać. Dalszą część tego artykułu przeczytacie Państwo po polsku. Pobrzmiewające tu i ówdzie proroctwa, iż cała Europa będzie wkrótce zmuszona do używania języka Goethego, są grubą przesadą. Choć nie da się ukryć, że do dokumentów urzędowych niemiecki nadaje się idealnie. Także tych tworzonych na potrzeby Unii Europejskiej...

Powyższy passus pochodzi z sześciostronicowego listu przesłanego  20 października przez Guido Westerwellego, ministra spraw zagranicznych Republiki Federalnej, do członków frakcji CDU/CSU w Bundestagu. Memoriał ten jest zwięzłym zarysem przyszłości Europy, zjednoczonej nie tylko wspólną walutą i obszarem wolnego handlu, lecz także gospodarczym rządem o bardzo szerokich prerogatywach.

"Jeśli dane państwo objęte programem pomocy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego nie będzie w stanie wypełniać szczegółowych warunków wsparcia – pisze Westerwelle – zostaną mu narzucone konkretne rozwiązania budżetowe. Byłyby np. możliwe cięcia wydatków lub poszukanie nowych źródeł dochodu (...) Ponadto – jako ostateczność – rozważana jest możliwość zastosowania dalej idących środków, łącznie z aktywnym wsparciem pewnych kroków administracyjnych".

Irlandia do tablicy

Westerwelle mówi o konieczności stworzenia ścisłej politycznej unii oraz "finansowej konstytucji" Europy. Prowadzenie zintegrowanej polityki gospodarczej, fiskalnej i budżetowej UE miałoby być wymogiem jej przetrwania. "Powinniśmy w strefie euro wprowadzić na stałe kulturę odpowiedzialnego zarządzania budżetem" – postuluje szef niemieckiej dyplomacji.

A zatem kraj, który zechce skorzystać z funduszy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, będzie musiał nie tylko przesyłać do Brukseli projekt budżetu na przyszły rok (jak zaproponował kilka dni temu przewodniczący Komisji Europejskiej José Manuel Barroso), lecz także z pokorą przyjąć poprawki narzucone przez unijnych urzędników oraz zgodzić się na "aktywne wsparcie pewnych kroków administracyjnych". Perspektywa "kroków administracyjnych" jest równie mglista co niepokojąca. A gdy przeczyta się ów fragment po niemiecku, robi się człowiekowi chłodno.

Niedawno mieliśmy okazję poznać przedsmak tego, co szykuje Europie rząd Angeli Merkel. W połowie listopada do irlandzkich gazet przeciekła informacja, iż wstępny budżet tego kraju na przyszły rok przygotowany przez gabinet Endy Kenny'ego trafił do komisji budżetowej Bundestagu. I to zanim jeszcze zobaczyli go deputowani parlamentu w Dublinie. Co gorsza, dokumentowi towarzyszył "list intencyjny" niemieckiego MSZ. Opozycja zawrzała, minister finansów musiał się gęsto tłumaczyć, a media zapełniły się pełnymi oburzenia komentarzami. Dla Irlandczyków, którzy przez 300 lat walczyli o niepodległość, większym upokorzeniem byłoby jedynie wysłanie budżetu do Londynu.

Zwróćmy uwagę: projekt irlandzkiego rządu nie trafił do Komisji Europejskiej, lecz do parlamentu niemieckiego. Nikt już w Europie nie ma chyba wątpliwości, że w ostatecznym rozrachunku to Berlin będzie decydował o tym, kto dostanie szóstkę, kto jedynkę, a kto będzie musiał podejść do egzaminu raz jeszcze.

Nein! Nein! Nein!

W cytowanym na początku tekstu memoriale Westerwellego mowa jest o "kulturze odpowiedzialnego zarządzania budżetem". Słowo "kultura" nie pojawia się przypadkiem. Dla niemieckich elit obecne problemy Unii wynikają w dużej mierze z różnic kulturowych między północą a południem Starego Kontynentu. Czy raczej: między Niemcami a całą resztą.

Niemcy są odpowiedzialni, rozsądni, skrupulatni i przewidujący, w przeciwieństwie do pozostałych członków eurolandu. "Gdyby wszyscy postępowali tak jak my – sugerują ministrowie i publicyści znad Renu – żylibyśmy w innym świecie i uniknęlibyśmy kryzysu". Menedżer jednego z funduszy inwestycyjnych ukuł nawet nowy skrót dla państw zagrożonych bankructwem: to już nie są PIIGS, lecz EEGS – Everyone Except Germany (wszyscy oprócz Niemiec).

Kiedy jednak Niemcy zaczynają mówić o swojej ekonomicznej kulturze (w domyśle: lepszej), popadają w nieznośną arogancję. Im gorsze wieści napływają z Grecji, Włoch i Hiszpanii, tym ostrzejszy jest ton wypowiedzi Angeli Merkel i jej ministrów.

Wolfgang Schäuble, szef resortu finansów, w jednym z wywiadów wieszczy upadek funta i twierdzi, że Brytyjczycy "wejdą do strefy euro prędzej, niż sami się spodziewają". Następnego poranka okładki tabloidów nad Tamizą biją po oczach słowami: "wojna" i "Czwarta Rzesza".

Przewodniczący frakcji CDU/CSU w Bundestagu Volker Kauder stwierdza któregoś dnia, iż "Europa mówi teraz po niemiecku" i że opór Davida Camerona w sprawie podatku od transakcji finansowych jest dla Berlina "nie do zaakceptowania". "Daily Mail" i "The Sun" dostają szału.

Z kolei sama pani kanclerz, wysyłając depeszę gratulacyjną do Mariano Rajoya, premiera elekta Hiszpanii, w dość obcesowy sposób popędza go, by jak najszybciej przedstawił plan reform.

Jednocześnie Angela Merkel jest głucha na nawoływania cenionych ekonomistów i wielu polityków, którzy przekonują, iż jedyną szansą na odzyskanie zaufania inwestorów do strefy euro jest wyemitowanie euroobligacji oraz odpowiednie uzbrojenie Europejskiego Banku Centralnego, tak aby mógł bez ograniczeń skupować obligacje państw znajdujących się w potrzasku.

Kanclerz Niemiec mówi: "Nein! Nein! Nein!", i jedynie w tym przypomina legendarną Iron Lady, do której w przeszłości była porównywana. Albowiem Margaret Thatcher nigdy nie miała złudzeń co do sensu wprowadzania wspólnej waluty i "europejskiego rządu". Merkel – wręcz przeciwnie: ze swoją obsesją na punkcie kontrolowania wszystkich członków UE, przy jednoczesnym zwlekaniu z każdą decyzją i uporze podszytym wyborczą kalkulacją, pcha Europę w stronę przepaści.

Jak mają się czuć rządy pouczane dziś przez kanclerz Niemiec, gdy chadecja przegłosowuje w Bundestagu budżet na 2012 r. z deficytem w wysokości 26 mld euro, o  4 mld wyższym niż tegoroczny? W dodatku z takimi atrakcjami jak specjalny bożonarodzeniowy bonus dla urzędników administracji (koszt: 511 mln euro)? Jak mają się czuć kraje besztane za zbyt wysoki poziom długu publicznego, jeśli w Niemczech przez ostatnie trzy lata wzrósł on z  67 do 83 proc. PKB? Jak mają się czuć premierzy zmuszani do podwyżki VAT, gdy koalicja CDU/CSU – FDP właśnie uzgodniła... obniżkę podatków?

Czy Niemcy ze swoją gigantyczną nadwyżką na rachunku bieżącym nie dostrzegają we własnym zachowaniu cynizmu? Przecież przez wiele lat Grecy, Włosi i Hiszpanie brali kredyty także po to, by kupować produkty z etykietką "Made in Germany". I dostawali te kredyty m.in. z niemieckich banków.

Dominacja czy wasalizacja

Dotąd Niemcy mogli liczyć przynajmniej na lojalność swoich zachodnich sąsiadów. Wygląda jednak na to, że pomysły Berlina podobają się tylko jednemu Francuzowi: Nicolasowi Sarkozy'emu. Według sondażu instytutu Ifop w ciągu ostatniego miesiąca poparcie Francuzów dla idei ścisłej integracji UE spadło o 8 proc. We francuskiej prasie sformułowanie "dominacja Niemiec" ustępuje słowu "wasalizacja".

"To Niemcy ponoszą pełną odpowiedzialność za krach systemu. A teraz narzucają nam budżetowy dyktat. To koniec narodowych demokracji"  – grzmi deputowany rządzącej UMP  Jacques Myard. Ale tego typu opinie pojawiają się nie tylko w tylnych ławach francuskiego parlamentu. Hubert Védrine, dawny minister spraw zagranicznych: "Państwa eurolandu nie mogą zaakceptować gospodarczego rządu strefy, jeśli będzie to rząd germańsko-niemiecki". Jacques Attali, były doradca François Mitterranda: "Europa popełniła samobójstwo już dwukrotnie: w pierwszej i drugiej wojnie światowej. Teraz narzędzie zbiorowego samobójstwa znów mają w ręku Niemcy".

Trzecie zbiorowe samobójstwo Europy za przyczyną Niemiec? Czy to możliwe? Wäre das denkbar?

Autor jest publicystą tygodnika  "Uważam Rze"

"Wenn ein solches Programmland darüber hinaus nicht in der Lage ist, konkrete Bedingungen des ESM-Programms zu erfüllen, können ihm konkrete Haushaltsmaßnahmen auferlegt werden. Denkbar wären z. B. konkrete Ausgabenkürzungen oder die Festlegung neuer Einnahmequellen. Weiterhin wird geprüft – als ultima ratio – noch weitergehende Maßnahmen zu treffen. Denkbar wäre etwa eine aktive Unterstützung administrativer Maßnahmen".

Proszę się nie obawiać. Dalszą część tego artykułu przeczytacie Państwo po polsku. Pobrzmiewające tu i ówdzie proroctwa, iż cała Europa będzie wkrótce zmuszona do używania języka Goethego, są grubą przesadą. Choć nie da się ukryć, że do dokumentów urzędowych niemiecki nadaje się idealnie. Także tych tworzonych na potrzeby Unii Europejskiej...

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?