W głowie szefa

Polską rządzi jeden człowiek, w stopniu niespotykanym w innych krajach Unii Europejskiej - pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 04.07.2012 19:44

Piotr Gursztyn

Piotr Gursztyn

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Radość, że w czasie Euro 2012 nie było polityki, już odbija się czkawką. Gdy obywatele przestają się interesować polityką, ta zaczyna się interesować obywatelami.

To zdarzenie szkodliwe, ale jednocześnie też wychowawcze. W czasie zbiorowego uniesienia mistrzostwami władza przeforsowała antydemokratyczną ustawę o zgromadzeniach masowych. Szum był, ale słabiutki, bo większość mass mediów upajała się „fajną Polską". W tym czasie skrajnie niefajną ustawę -  bo skrytykowaną przez wszystkich poza wasalami władzy -  uzasadniał w Sejmie bardzo fajny poseł Marek Biernacki.

Pomysły w otchłani

To nie ironia, Biernacki rzeczywiście należy do grona najbardziej kompetentnych i inteligentnych parlamentarzystów. Był to jednak obraz pokazujący skalę upadku parlamentaryzmu w Polsce. Bo demokracją parlamentarno-gabinetową jesteśmy już tylko na papierze. Rangi tego papieru nie podnosi fakt, że jest nim konstytucja.

Nic do powiedzenia nie ma parlament, niewiele gabinet, czyli Rada Ministrów. Polską rządzi jeden człowiek, w stopniu niespotykanym w innych krajach Unii Europejskiej. Swoistym odpowiednikiem jest jednowładztwo prezesa głównej partii opozycyjnej, którego królestwo -  zachowując proporcje -  zarządzane jest podobnie. To degeneruje naszą politykę.

Obecny system wyklucza z działania ludzi sensownych, mających jakieś pomysły. Niezależnie od legitymacji partyjnej nie ma sensu, aby cokolwiek robili. Gdy są w opozycji, ich najmądrzejsze pomysły trafiają do otchłani, jaką są szuflady marszałek Sejmu. A gdy są parlamentarzystami PO, efekt ich prac trafi do podobnej otchłani, czyli szuflad prezydium Klubu Parlamentarnego Platformy.

Bez mocy

Niedawno w Radiu dla Ciebie występował poseł PO Marcin Święcicki, kiedyś prezydent Warszawy. Święcicki od pewnego czasu próbuje stworzyć ustawę usuwającą skutki tzw. dekretu Bieruta, czyli konfiskaty gruntów warszawskich. Sprawa jest bardzo ważna, nie tylko ze względu na zadośćuczynienie obrabowanym warszawiakom, ale też ze względu na możliwości budżetu i szanse rozwoju stolicy.

Święcicki zapytany o to, jakie szanse ma jego projekt, odpowiedział, że dostał zielone światło od szefostwa swojego klubu. Co to znaczy? Że każdy taki poseł najpierw wisi na łasce szefostwa klubu, które po skończonej pracy pozwoli mu ogłosić projekt lub nie.

Ale to nie koniec, bo szefostwo klubu nie ma nic do powiedzenia na następnym etapie, czyli poddaniu projektu pod głosowanie całego Sejmu. Decyzja o tym, jak ma zagłosować klub, zapada poza Sejmem -  w głowie szefa partii i rządu. Proces decyzyjny jest zaś wspierany opinią ministra finansów, który orzeka, czy projekt jakiegoś Święcickiego nie popsuje mu bilansu w słupkach budżetowych.

Dochodzi do tego opinia ciała, które nazywa się Rządowe Centrum Legislacji. Ta w założeniu pomocnicza komórka Kancelarii Premiera dyktuje nie tylko reprezentantom narodu, ale nawet konstytucyjnym ministrom, co mogą robić w sprawach legislacyjnych.

Jeden z bardziej znanych ministrów chwalił się prywatnie, że dobrze żyje z szefem RCL, więc jego projekty przechodzą sprawnie. A co jest, gdy minister źle żyje?

Wiadomo, że poseł taki jak Marcin Święcicki nie ma tej mocy co minister. Jego praca, mimo że jest przekonany o jej słuszności, zależna jest wyłącznie od politycznych kalkulacji szefostwa jego partii. Jeśli przed wyborami samorządowymi opłaci się ją ogłosić, to zrobi się to z przytupem, jeśli nie, to eksprezydent stolicy napracował się na marne.

Lizusostwo

Posłowie, którzy zasiadają w Sejmie od kilku kadencji, już się nauczyli, że nie ma co się napinać. Żmudna praca legislacyjna przestaje się opłacać. Trzeba zadbać o reelekcję i co ważniejsze -  o pewność umieszczenia na listach wyborczych przez szefów partii.

W tej kwestii panuje w Polsce kompletne sobiepaństwo. Donald Tusk i Jarosław Kaczyński raz na kilka lat wyłącznie swoją arbitralną decyzją mogą przemeblować całkowicie swoje partie. Zabezpieczeniem przed wyrzuceniem z list jest lojalność posunięta do lizusostwa.

Dla reelekcji należy zaś robić szum wokół własnej osoby. Dlatego system promuje hałaśliwych i agresywnych demagogów, marginalizuje zaś ludzi o wyższej kulturze osobistej i politycznej.

Wspomniany Marek Biernacki, nie licząc nieszczęśliwego udziału w uzasadnianiu złej ustawy, nie jest twarzą PO. Mimo że był dobrym szefem MSW w czasach AWS i bardzo sprawnie przewodniczył komisji śledczej ds. śmierci Krzysztofa Olewnika.

Na tej samej zasadzie twarzą PiS nie jest Kazimierz Michał Ujazdowski, dwukrotny minister, także człowiek o najwyższych kwalifikacjach politycznych.

Sfrustrowani i bezczynni posłowie muszą coś robić. Opozycyjni organizują konferencje prasowe, aby zgromić kolejne „zbrodnie rządu". W tygodniu, w którym odbywa się posiedzenie Sejmu, każdego dnia co godzinę odbywa się taka konferencja.

Gdy przemnożymy liczbę konferencji przez dni, tygodnie czy miesiące, łatwo możemy sobie uzmysłowić to, ile warte są te gromy, oraz to, że pomysłodawcy muszą mocno kombinować, aby znaleźć odpowiednią liczbę „zbrodni". Jest oczywiste, że absurd goni absurd, a poważne zarzuty toną w natłoku bagatelnych lub wyimaginowanych.

Tropienie zbrodni

Ale i posłowie PO muszą coś robić. Ponieważ nie mogą składać własnych projektów, też tropią „zbrodnie". Najlepiej PiS, bo „zbrodnicza działalność" niewidocznej w sondażach Solidarnej Polski na nikim nie zrobi wrażenia.

W zeszłym tygodniu, gdy obradował Sejm, posłowie PO zorganizowali konferencje na następujące tematy: „PiS blokuje prace nad ustawą dotyczącą zaległych wypłat dla podwykonawców", „PiS chce karać więzieniem za in vitro", „Politycy PiS: nie traktujcie rodziców jak chuliganów i paserów". Oprócz tego była konferencja, na której Aleksander Grad poinformował, że zrzeka się mandatu poselskiego, i konferencja z apelem o uwolnienie Andrzeja Poczobuta.

Wygląda na to, że posłowie partii rządzącej nie mają nic innego do powiedzenia. O ile można zrozumieć opozycję, że żyje z recenzowania rządzących, o tyle nie powinno być tak w drugą stronę. Widać jednak, że posłowie PO żyją życiem PiS, a nie własnym.

To nie do końca ich wina. W Klubie Platformy nie brakuje ludzi doświadczonych, mądrych i pracowitych. Niestety, oni od dawna wiedzą, że głową muru się nie przebije. Tym murem jest obecny system polityczny.

Ktoś powie, taka jest cena skutecznego rządzenia. Dzięki temu Donald Tusk, ale też Jarosław Kaczyński dysponują dużymi zdyscyplinowanymi partiami. Nie grożą im przewroty i rozłamy. A nam wszystkim nie grozi powrót do anarchicznych lat 90.

To jednak fałszywa argumentacja. Polska polityka nie jest skuteczniejsza od polityki niemieckiej. A tam na oczach publiczności toczą się wewnątrzpartyjne dyskusje i spory. Kanclerz Angela Merkel za każdym razem musi tłumaczyć się swojej partii CDU z podejmowanych decyzji. A u nas?

Ostatnie wyjazdowe posiedzenie Klubu PiS było spektaklem lizusostwa i zabiegania u szefa partii o wpływy kosztem innych frakcji. Tusk zaś w ogóle nie ma czasu na spotykanie się ze swoim klubem, na dodatek zapomina -  wbrew statutowi partii -  o zwoływaniu jej zarządu.

Ustawa Suskich

Bez zmiany tych obyczajów polityka nie będzie lepsza. Będzie wieczną pyskówką hałaśliwych demagogów. Jeszcze w IV kadencji poseł opozycji śp. Przemysław Gosiewski przeprowadził ustawę o otwarciu zawodów prawniczych. Posłowie nie podzielili się wtedy na koalicję i opozycję, ale wbrew podziałom partyjnym na tych za i przeciw. Obecnie podział byłby automatyczny -  jeśli proponują „nasi", to jesteśmy za, jeśli „oni", to przeciw.

Dziś możliwa jest tylko taka współpraca jak między dwoma posłami o nazwisku Suski -  Markiem z PiS i Pawłem z PO. Udało im się wspólnie znowelizować jedną ustawę. O ochronie zwierząt. Wróciliśmy do czasów Sejmu PRL. W takich sprawach Komitet Centralny też zostawiał Wysokiej Izbie wolną rękę.

Radość, że w czasie Euro 2012 nie było polityki, już odbija się czkawką. Gdy obywatele przestają się interesować polityką, ta zaczyna się interesować obywatelami.

To zdarzenie szkodliwe, ale jednocześnie też wychowawcze. W czasie zbiorowego uniesienia mistrzostwami władza przeforsowała antydemokratyczną ustawę o zgromadzeniach masowych. Szum był, ale słabiutki, bo większość mass mediów upajała się „fajną Polską". W tym czasie skrajnie niefajną ustawę -  bo skrytykowaną przez wszystkich poza wasalami władzy -  uzasadniał w Sejmie bardzo fajny poseł Marek Biernacki.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA