O tym że ilość nie przechodzi w jakość mogliśmy się przekonać właśnie w tym tygodniu. Jesteśmy bowiem świadkami bodaj najkrótszego urzędowania ministra rolnictwa w historii. Krótkiego, ale już na samym początku wiele wskazuje na to, że owocnego jak mało które wcześniej.
Premier Donald Tusk postanowił sprawować osobisty nadzór nad ministerstwem rolnictwa po odwołaniu Marka Sawickiego (prezydent wręczył mu dymisję we czwartek). Bronisław Komorowski powoła Kelembę Stanisława albo Henryka (skoro premier nie wie, to skąd ja miałbym wiedzieć, w wikipedii sprawdzać nie będę) w przyszłym tygodniu. A więc osobisty nadzór nad ministerstwem rolnictwa i noszenie teki szefa tego resortu trwać będzie pewnie z tydzień.
Nim napiszę kilka słów o absolutnie wyjątkowych osiągnięciach Donalda Tuska jako ministra rolnictwa, trzeba przypomnieć, że z jego własnych słów wynika, że dotychczas nie sprawował nadzoru nad ministerstwem rolnictwa. A zatem była to terra incognita, którą w pacht dostał Marek Sawicki, a jego działania nie były przez nikogo nadzorowane. Trudno mieć zatem pretensję do byłego już szefa resortu rolnictwa, że działo się tam dużo. No ale skoro nikt nie miał nad nim nadzoru od pięciu lat, w myśl polskiej tradycji narodowej, grzechem byłoby nie skorzystać. Korzystał więc minister Sawicki, i rzekomo korzystała jego rodzina, powinowaci, krewni, przyjaciele bliżsi i dalsi, przyjaciele przyjaciół, krewni przyjaciół, a nawet rodzina przyjaciół powinowatych. Korzystać będzie pewnie teraz rodzina i krewni Stanisława Henryka, skoro w swym expose w TVP Info mówił niczym palacz w kotłowni z „Misia" Barei: jest zima to musi być zimno, takie są odwieczne prawa przyrody. A w wersji Stanisława Henryka brzmiało to: kto wygrywa wybory, ten bierze wszystkie stanowiska, od ministra po sprzątaczkę. Taki jest standard a i tak cieszcie się, że czasem stróża się nie wymieni, bo w USA panie, w USA to czyszczą wszystkich, na wszystkich stanowiskach. W ogóle to element kultury politycznej, by podać się do dymisji, jak przegra twoja ekipa wybory. Nie podasz się do dymisji, znaczy żeś człowiek niekulturalny.
Tak się zaś składa, że w Polsce od 1989 roku wybory wygrywali koalicjanci PSL chyba ze sześć razy (gruntownie przegrali tylko w 1997 i 2005), więc okazji do podawania się do dymisji było mało.
No ale skoro sam Donald Tusk postanowił sprawować osobisty nadzór nad ministerstwem, które powinien był nadzorować od pięciu lat, sprawa musiała być poważna.