Komentatorzy z prawej strony zaczęli nagle dostrzegać błędy Prawa i Sprawiedliwości. Choć przez osiem ostatnich lat zawsze tak krytykowali PiS, żeby i tak wyszło, że to prezes Jarosław Kaczyński ma we wszystkim rację i stoi po stronie dobra, a wszelkim złem jest Donald Tusk. A tu nagle otrzeźwieli i poczęli krytykować prezesa.
Czytaj więcej
W pewnym momencie przestała go interesować gospodarka, a zaczęła władza. A skoro władza, to pozycja w partii. A skoro pozycja w partii, to ideologia. To był początek końca Mateusza Morawieckiego.
I to za co? Otóż co rusz pojawia się argument, że gdyby PiS dawał Polakom socjał, ale nie robił awantury o sądy, nie zrobił poruty w Trybunale Konstytucyjnym, nie skonfliktował się z Brukselą, która zakręciła kurek z pieniędzmi, no i gdyby nie robił tak tępej propagandy, to z pewnością by rządził trzecią kadencję. Szczególną furorę w sieci zrobiły narzekania satyryka Marcina Wolskiego, jednej z gwiazd telewizji TVP Info w jej obecnym kształcie, który krytykował: „Stworzyliśmy propagandę na gorszym poziomie niż lata 70. Zwyciężyła logika walki, logika stalinowska”.
Dlaczego PiS bez radykalizmu przestałby być PiS-em
Po części te uwagi nie są bez sensu. Wszak opozycja wygrała z PiS, oddało na nią głos 11,6 miliona Polaków, którzy po ośmiu latach w historycznych wyborach z rekordową frekwencją postanowili pokazać czerwoną kartkę ekipie Jarosława Kaczyńskiego. I można nawet z pewnym uogólnieniem stwierdzić, że tym, co przelało czarę goryczy, była właśnie brutalna propaganda mediów publicznych i całego medialnego zaplecza PiS, awantura o praworządność czy obawa, czy rzeczywiście zostaniemy w Unii Europejskiej. A do tego jeszcze arogancja władzy i czerpanie pełnymi garściami z fruktów, jakie ona daje.
Przez kilka lat w kolejnych wyborach nie było masy krytycznej, która by zakończyła rządy PiS. Ale w ostatniej kampanii partia Kaczyńskiego wygenerowała taki poziom negatywnych emocji, że opozycja dostała dziś najsilniejszy po 1989 roku demokratyczny mandat do odsunięcia poprzedników od władzy.