Zbigniew Ziobro robi dobrą robotę dla opozycji. Jest „czarnym ludem”, którego można stawiać za wzór ultraprawicowego, antyunijnego inkwizytora i obarczać winą za fatalne stosunki z Komisją Europejska. Dobrze też nadaje się do pełnienia roli tarana przypierającego Jarosława Kaczyńskiego do ściany. „Nie usuną Ziobry, mimo że z jego powodu nie będzie wypłaty pieniędzy z KPO? Wezmą na siebie winę? Premier znów zagłosuje za Ziobrą i palec mu się nie omsknie? Tym lepiej” – mówią politycy opozycji.
Rzeczywiście. Ziobro kompromituje rząd Morawieckiego i obnaża imposybilizm prezesa, co dla opozycji jest „politycznym złotem”. Jednocześnie buduje własną pozycję, która daleko wykracza poza notowania Solidarnej Polski. Jest więc opozycji w rządzie potrzebny i właśnie dlatego wniosek o jego odwołanie złożony we wtorek przez Koalicję Obywatelską i Lewicę jest tak bardzo niewygodny dla PiS.
– Premier Mateusz Morawiecki będzie bronił jedności obozu Zjednoczonej Prawicy, różnimy się z ministrem Zbigniewem Ziobrą co do tego, w jaki sposób rozmawiać z UE, ale to nie oznacza, że z tego powodu trzeba niszczyć Zjednoczoną Prawicę – mówił we wtorek rzecznik rządu Piotr Müller. I nic innego powiedzieć nie mógł.
Czytaj więcej
Solidarna Polska brała udział w Marszu Niepodległości i nie ukrywa, że widziałaby jej głównego organizatora na listach wyborczych do Sejmu.
Co dalej? Czy w zamian za poparcie w obronie stanowiska Ziobro zgodzi się na ustępstwa wobec Komisji Europejskiej? Jeśli nie, stanowisko finalnie może stracić, oczywiście już nie za sprawą wniosku opozycji, tylko decyzji Nowogrodzkiej. Pożegna się wtedy z posadami w rządzie i spółkach Skarbu Państwa i rozpocznie ryzykowną, samodzielną drogę po część głosów Zjednoczonej Prawicy i schedę po Konfederacji. To jest niewątpliwie jego cel długofalowy. Ale by go zrealizować, trzeba mieć jak największe wpływy w PiS, by maksymalnie obecnego koalicjanta osłabić. Czy przyszła już na to odpowiednia pora?