Nie ma żadnych wątpliwości, że te – jak się je słusznie nazywa – najważniejsze stosunki bilateralne na globie weszły w fazę kluczową. Amerykanie wreszcie zrozumieli, że w błyskawicznym tempie, w ostatnich trzech dekadach, wyrósł im potężny rywal, a ich bezwzględna dominacja na globie i „jednobiegunowa chwila"?się zachwiała. Nie mogą już, jak bezpośrednio po zakończeniu zimnej wojny, dyktować światu jednostronnie swojej woli. Trzeba dostosowywać się do multilateralizmu, tak bardzo nielubianego przez prezydenta Donalda Trumpa, nadal żywiącego się instynktami biznesmena gotowego dobijać targu bilateralnie, bezpośrednio z drugim partnerem.
Przebudzenie Ameryki
Amerykanie zrozumieli także, że przegrała ich strategia pompowania w Chiny wielkich pieniędzy i inwestycji w nadziei, że rosnąca klasa średnia podważy autorytarne rządy Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i zliberalizuje system. Dwie głośne i mocne w tonie wypowiedzi wiceprezydenta Mike'a Pence'a w Instytucie Hudson w początkach października, a potem na szczycie APEC w Port Moresby w Papui-Nowej Gwinei pod koniec listopada jednoznacznie potwierdzają tę ocenę. Amerykańska administracja i tamtejsi fachowcy, którzy przez lata relacje z USA wspierali (ekspert od bezpieczeństwa Michael Pillsbury, były sekretarz skarbu Henry M. Paulson, nawet sędziwy Henry Kissinger) doszli do wniosku, że trzeba zmienić formuły i narzędzia, a nawet całe podejście do Chin.
Czytaj także: Wojna handlowa: Chiny znalazły się w potrzasku
Albowiem zamiast oczekiwanych Chin liberalnych mamy coraz bardziej autorytarne i rządzone jednoosobowo przez Xi Jinpinga. Na dodatek, w ocenie Pence'a, nie tylko zachowujące się jak nieuczciwy handlarz czy złodziej technologii, ale co gorsza, państwo „prowadzące rozwiniętą i skoordynowaną kampanię na rzecz podważenia zaufania do najcenniejszych ideałów naszego narodu". Zapachniało zimnowojenną retoryką – i tak też zostało odebrane, zarówno w Pekinie, jak w całym świecie.
Zachodni eksperci wieszczą „nową zimną wojnę, ale chyba nie do końca zdają sobie sprawę z tego, w co grają Chiny. A one tymczasem są gotowe zrobić wszystko, by do nowego dwustronnego i zimnowojennego podziału nie dopuścić, by nie narodziły się dwa bieguny i dwaj ostro zwalczający się nawzajem rywale, jacy wyłonili się z wypowiedzi Pence'a. To na podstawie takich kalkulacji Chińczycy, wbrew dominującym u nas stereotypom, chętnie widzieliby silną, a nie osłabioną Europę (UE). Doskonale zdają sobie bowiem sprawę z tego, że wymarzony przez nich „trzeci biegun" w wydaniu Rosjan nie wchodzi teraz w grę – przez Ukrainę, Krym, Morze Azowskie itd. Natomiast Indie nawet nie ukrywają, że są i chcą pozostać największym państwem obrotowym na globie, co to gra i z Amerykanami, i z Chińczykami, i z Rosjanami czy Japończykami.