Martyrologia czy modernizacja?

Przedsmakiem kampanii wyborczej jest absurdalna dyskusja o tym, czy marszałek Komorowski wystarczająco okazywał swój żal po ofiarach katastrofy – pisze socjolog, szef Instytutu Spraw Publicznych

Publikacja: 25.04.2010 19:21

Martyrologia czy modernizacja?

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Red

Polityka polska po oficjalnym zakończeniu narodowej żałoby na nowo nabiera rozpędu, tym większego, że nieubłaganie zbliża się data wyborów prezydenckich, które nie mogą się odbyć później, niż to nakazuje konstytucja. Ta bliskość wyborów stawia w uprzywilejowanej pozycji Platformę Obywatelską, która kilka tygodni wcześniej wyłoniła w prawyborach swojego kandydata. Wprawdzie wybór był ograniczony, a i frekwencja nie dopisała, ale dzięki prawyborom Bronisław Komorowski stał się nie tylko faworytem tych wyborów, ale również jednym z najpopularniejszych i obdarzonych największym zaufaniem polityków.

Większy problem miał PiS, którego naturalnym kandydatem był Lech Kaczyński, polityk mający swoich wiernych zwolenników, ale także bardzo duży negatywny elektorat. Wielu polityków i komentatorów, także bliskich PiS, uważało go za niewybieralnego. Nie było nawet do końca pewne, czy zdecyduje się kandydować. Inni uważali, że w kampanii wyborczej Lech Kaczyński będzie w stanie odzyskać zaufanie wyborców i pokonać kandydata PO, a jego atuty – patriotyzm i osobista uczciwość – okażą się bardziej znaczące dla obywateli niż przypisywane mu wady.

Katastrofa prezydenckiego samolotu w Smoleńsku sprawiła, że nigdy nie dowiemy się, kto miał rację i jak wyglądałyby wybory prezydenckie, gdyby jesienią 2010 roku zmierzyli się w nich Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski.

[srodtytul]Żałobna apoteoza [/srodtytul]

Pozostali kandydaci z lewicy i prawicy wydawali się bez większych szans na wejście do drugiej tury. Reprezentowana przez trzech kandydatów (Jerzego Szmajdzińskiego, Tomasza Nałęcza i Andrzeja Olechowskiego) centrolewica była podzielona, a jej kandydaci traktowali start w wyborach jako szansę przypomnienia wyborcom o ugrupowaniach politycznych, które ich popierały, lub budowy politycznego zaplecza.

Podobnie rzecz się miała na prawicy, gdzie Marek Jurek i Ludwik Dorn mieli startować głównie po to, aby zaprezentować wyborcom swoje formacje polityczne. Smoleńska katastrofa wstrząsnęła sceną polityczną, ale układ sił politycznych po tym wstrząsie dopiero nam się zarysowuje. Przejęcie przez marszałka Komorowskiego obowiązków głowy państwa pozwala mu umocnić swoją kandydaturę, gdyż część Polaków już w nim widzi swojego prezydenta. Jednocześnie rola zastępcy prezydenta stawia go wobec problemów, których by nie miał, startując z pozycji marszałka Sejmu. Decyzje personalne czy podpisywanie kontrowersyjnych politycznie ustaw to obowiązki, które będą bacznie śledzone przez polityków i media, a zarówno pośpiech, jak i zaniechanie będą przez nich surowo potępiane. A wtedy wysokie społeczne poparcie może zacząć topnieć.

Na każdą wpadkę marszałka – rzeczywistą lub wydumaną – czekają zarówno kontrolowane przez PiS i SLD media publiczne, jak i inne media, w których wydaje się obecnie dominować przekonanie, że skoro to opozycja poniosła w wypadku pod Smoleńskiem największe straty, to trzeba teraz podchodzić ze skrajnym uprzedzeniem do wszystkiego, co robi partia rządząca, a szczególnie jej kandydat na prezydenta.

PiS zwlekał do ostatniej chwili z ogłoszeniem kandydata na prezydenta, choć w ostatnich dniach panowało niemal powszechne przekonanie, że tym kandydatem będzie Jarosław Kaczyński. Z opublikowanych w prasie sondaży wynikało, że jego szanse na pokonanie marszałka Komorowskiego są stosunkowo słabe, ale lepsze niż innych rozważanych kandydatów PiS, na przykład Zbigniewa Ziobry.

Zwolennicy kandydatury szefa PiS liczą na zmianę postaw opinii publicznej w wyniku żałoby, która przybrała charakter apoteozy zmarłego prezydenta. Jego naturalnym spadkobiercą i realizatorem „politycznego testamentu” miałby być jego brat. Jest w tym jakaś ironia losu – Lech Kaczyński przez cały okres swojej prezydentury uważany był za wykonawcę wizji politycznej swojego brata, a teraz to ten brat miałby być kontynuatorem „dziedzictwa” prezydenta. Czy wyborcy dadzą się przekonać do takiej wizji, czas pokaże.

[srodtytul]Konkurs patriotyzmu [/srodtytul]

Warto zauważyć, że kiedy pięć lat temu Polacy masowo i publicznie dawali wyraz żałobie po śmierci Jana Pawła II, to głównym beneficjentem politycznym tamtego religijnego i patriotycznego uniesienia był PiS, który wówczas po raz pierwszy dogonił w sondażach PO i od tamtej pory aż do wyborów we wrześniu 2005 roku konkurował z nią skutecznie o pierwszeństwo. Podobny efekt może i teraz nastąpić. Choć na razie dane z badań sondażowych są niekonkluzywne, trudno sobie wyobrazić, żeby manifestacja uczuć patriotycznych w czasie żałoby i ceremonii pogrzebowej prezydenckiej pary nie wywarła żadnego wpływu na postawy polityczne Polaków.

Jako kandydat Jarosław Kaczyński będzie miał do pokonania barierę nieufności znacznej części opinii publicznej – według regularnych comiesięcznych badań CBOS prezesowi PiS nie ufała w ostatnich miesiącach ponad połowa Polaków. Czy na fali współczucia z powodu śmierci brata i reewaluacji prezydencji Lecha Kaczyńskiego ta nieufność zostanie przełamana? Zależeć to może od tego, jaki ton i treść kampanii narzuci kandydat PiS.

Wypowiedzi niektórych polityków wskazują, że kampania wyborcza będzie przebiegać pod hasłami religijno-narodowymi oraz rozliczania przeciwników politycznych PiS z ich stosunku do zmarłego prezydenta i ich patriotyzmu. Absurdalna dyskusja o tym, czy Komorowski wystarczająco okazywał swój żal po ofiarach katastrofy stanowi przedsmak tego, co może nas jeszcze czekać.

Gorącym tematem kampanii zapewne staną się relacje polsko-rosyjskie. Już teraz na prawicowych blogach i wśród sympatyzujących z PiS publicystów powtarzają się spiskowe teorie lub – w łagodniejszej formie – podejrzenia dotyczące roli Rosjan w tragedii.

Przedmiotem kampanii stanie się przez to przyszłość polsko-rosyjskiego pojednania, które nabrało niezwykłego przyśpieszenia po spotkaniu premierów Tuska i Putina w Katyniu, a w szczególności po niezwykle emocjonalnej i wychodzącej poza przyjęte dyplomatyczne formuły reakcji rosyjskich władz oraz rosyjskiego społeczeństwa na smoleńską tragedię. Nie wiemy, czy w kampanii zwycięży ton pojednania z Rosjanami – obecny także w przemówieniu, którego nie zdążył wygłosić w Katyniu Lech Kaczyński – czy ton podejrzliwości i wrogości.

Pokusa zbicia kapitału politycznego na smoleńskiej tragedii będzie silna. Czy w kampanii prezydenckiej znajdzie się miejsce na debatę o modelach dalszej modernizacji kraju i naszych wyzwaniach rozwojowych, o koncepcji obecności w Unii Europejskiej, układaniu relacji z sąsiadami: Niemcami, Rosją, Ukrainą? Istotną rolę mogą tu odegrać kandydaci centrolewicowi, szczególnie Andrzej Olechowski, którzy startując ze słabszej pozycji, mają paradoksalnie więcej swobody w określaniu tematów kampanii, niewygodnych dla obu głównych kandydatów.

Czy może kampanię zdominuje narodowa martyrologia tak, że zmieni się ona w konkurs patriotyzmu i religijności? Nie wiemy też, jak na kampanię pod znakiem martyrologii zareagowałaby opinia publiczna. Dowiemy się 20 czerwca i 4 lipca.

Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Polityczna intryga wokół AfD
Opinie polityczno - społeczne
Rusłan Szoszyn: Umowa surowcowa Ukrainy z USA. Jak Zełenski chce udobruchać Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Fotka z Donaldem Trumpem – ostatnia szansa na podreperowanie wizerunku Karola Nawrockiego?
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Rosyjskie obozy koncentracyjne
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Donald Trump, mistrz porażki
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku