Salon to ośrodek dystrybucji uznania. Jego goście to elita, inaczej salon byłby zwykłym klubem albo mieszkaniem. Salon jest w stanie narzucać wzorce zachowania i hierarchie wartości. W świecie współczesnym nie sposób z niego zrezygnować. Można próbować go pluralizować, budować salony alternatywne, ale zastąpić go nie ma czym, gdyż nie jest to tylko miejsce, ale środowisko, które narzuca postawy i miary, a więc porządkuje świat. Towarzyszy instytucjom formalnym, takim jak akademie, uniwersytety, instytuty naukowe czy kulturalne, systemy nagród i wyróżnień, media wreszcie.
Dlatego gdy Rafał Ziemkiewicz w tekście „Salony i antysalony – przymiarka do nienapisanego eseju” („Rz” z 24 – 26.12) stwierdza, że nie rozumie potrzeby uznania przez jakikolwiek salon, to znaczy, że nie pojmuje potrzeby szacunku. To deklaracja świętości w stanie czystym. Nie stanowi wyrazu doświadczeń człowieka, który po wewnętrznej walce przezwyciężył pokusy próżności, a więc i wszystkie inne, aby wycofać się na pustynię i pogrążyć w kontemplacji ostatecznego ładu.
Nie, to wyznanie osoby, która nigdy żadnych pokus nie przeżywała, a więc ich nie rozumie. Gdyż potrzeba uznania jest jedną z fundamentalnych cech ludzkich. Można przyjąć, że jej brak jest niepokojący, gdyż wypływa ona z tej części duszy ludzkiej, którą klasycy określali jako thymos (dzielność).
Człowiek nią powodowany szuka uznania, które przedkłada nad zmysłowe satysfakcje. Skrajny obraz zderzenia takich postaw prezentuje Hegel w „Fenomenologii ducha”, pokazując archetypiczną walkę dwóch wojowników, z których jeden jest w stanie zaryzykować życie w imię wolności, a więc zostaje panem, a drugi wybiera życie i zostaje niewolnikiem.
Oczywiście, jak wszelkie inne postawy i ta narażona jest na ekscesy: dzielność zmienia się w zuchwałość i prowadzi do zabiegania o poklask. Potrzeba uznania nie powinna bowiem oznaczać rezygnacji z zasad, lecz stanowić uzasadnione oczekiwanie na rozpoznanie własnych cnót.