Niebezpieczna gra euro

Polityczna awantura wokół daty porzucenia złotego może nam tylko zaszkodzić - pisze publicysta „Rzeczpospolitej

Publikacja: 27.08.2012 19:47

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

W polskiej polityce od chwili wejścia do Unii Europejskiej i NATO przestały istnieć sfery, co do których istnieje konsensus między największymi partiami. Co najmniej od 2005 roku, gdy rządził PiS, a potem gdy wygrała Platforma, polityka zagraniczna stała się polem sporu pomiędzy tymi partiami.

Dziś można odnieść wrażenie, że przedmiotem sporu staje się wspólna europejska waluta. Od kilku tygodni politycy PiS i okolic wprowadzają temat euro do publicznej debaty pod hasłem: Platforma spieszy się z wyrzeczeniem się polskiej waluty, która uratowała nas przed kryzysem, więc działania PO są niebezpieczne nie tylko dla polskiej gospodarki, ale i suwerenności.

O tym, że takie postawienie sprawy jest nieuczciwe, napiszę niżej. Warto jednak zwrócić uwagę, że z politycznego punktu widzenia strategia PiS może się okazać dla tej partii korzystna. Mówią o tym sondaże. Euro ma w Polsce dziś (według CBOS z końca lipca) zaledwie 25 proc. zwolenników, a więc mniej, niż ma wyborców Platforma Obywatelska. Niemal 70 proc. Polaków uważa dziś wchodzenie do strefy euro za zdecydowanie zły pomysł. To radykalna zmiana nastrojów - na początku kryzysu, w 2009 r., wejścia do strefy euro chciało ponad 55 proc. Polaków. Rok później - 45 proc. Na początku 2012 jeszcze 32 proc. uważało rezygnację ze złotego za dobry pomysł. Co więcej, relatywnie największe poparcie dla euro występuje wśród wyborców PO, choć i w tym elektoracie przeważają jego przeciwnicy.

Rządowi się nie spieszy

Pamiętając, że Polacy coraz bardziej boją się skutków obecnej kolejnej fali kryzysu i są niechętni wobec wspólnej waluty, wydaje się, że Prawo i Sprawiedliwość trafnie odczytuje sondaże, próbując stanąć w roli obrońcy złotego, przekonując, że to rząd chce szybkiego wprowadzenia euro nad Wisłą. Z powodów zaś, o których piszę niżej, rząd w sprawie wejścia do euro ma bardzo ograniczone pole manewru, więc może stać się łatwym celem ataków.

Dobrym przykładem próby ataku był tekst Marka Jurka „Wbrew polskim interesom". Były marszałek Sejmu, który po kilku latach banicji powrócił do ścisłej współpracy z PiS, pisze: „zza kulis rządu coraz częściej dochodzą wiadomości o przygotowywaniu wyższych urzędników państwa do uruchomienia jeszcze przez obecny gabinet procedury wymiany waluty w Polsce. Rząd, tak bierny w wielu sprawach, w tej wykazuje niewiarygodną determinację".

I choć wiele argumentów Jurka przeciw euro jest bardzo trafnych, takie postawienie sprawy jest nie tylko nie do końca zgodne z faktami, lecz w dodatku dość ryzykowne dla Polski.

Przede wszystkim nic nie wskazuje na to, by rządowi rzeczywiście spieszyło się do unii walutowej. „Bez większego echa przeszła podjęta w ubiegłym miesiącu decyzja o powołaniu pełnomocnika rządu do wprowadzenia euro w Polsce" - pisze Jurek. O pełnomocniku mówiło też kilku innych polityków prawicy. Kłopot w tym, że - choć rząd, owszem, powołał pełnomocnika - świadczy to raczej o tym, że do euro się nie spieszy, niż że cokolwiek chce zrobić. Dlaczego? Urząd pełnomocnika powołano bowiem na mocy rozporządzenia premiera... niemal cztery lata temu. Na początku funkcję tę sprawował wiceminister finansów Ludwik Kotecki, który rzeczywiście w sprawach unii walutowej miał sporo do powiedzenia. Później stanowisko to zajmowała nieznana prawie opinii publicznej informatyk prof. Maria Orłowska, która przed wakacjami zamieniła stanowisko wiceministra finansów na fotel wiceministra szkolnictwa wyższego. Nowym pełnomocnikiem - co według prawicy ma być dowodem na przyspieszenie w sprawie euro - został inny wiceszef resortu finansów Jacek Dominik.

Stare powiedzenie mówi: jak chcesz zostawić problem nierozwiązany, powołaj do jego rozwiązania komisję. Tu mamy do czynienia z podobną sytuacją, pełnomocnik rządu istnieje, ponieważ traktat akcesyjny wymaga od nas przyjęcia prędzej czy później wspólnej waluty. Jednak powołanie kolejnego urzędnika na to stanowisko dowodzi raczej, że sprawa nie jest w tej chwili priorytetowa, niż że rząd z tym się spieszy.

Co więcej, gdy zapytałem oficjalnie Ministerstwo Finansów o harmonogram wejścia Polski do unii walutowej, otrzymałem następującą odpowiedź: „z uwagi na sytuację w strefie euro nie została wyznaczona data wprowadzenia euro w Polsce, dlatego też terminarz , o który Pan pyta, nie istnieje". „Biorąc pod uwagę skalę zmian w strefie euro, za celowe uznano jednak wstrzymanie dalszych prac nad tym dokumentem (Narodowym Planem Wprowadzania Euro - przyp. MS)". Dalej zaś w odpowiedzi przesłanej mi przez służby prasowe resortu finansów czytamy: „Determinacja polskich władz, aby Polska znalazła się we wspólnym obszarze walutowym, jest duża, o czym świadczy kontynuowanie procesu przygotowań praktycznych. Wejście do strefy euro nie zależy jednak tylko od determinacji władz polskich - wiele zależy od zmian w samej strefie euro. Nawet jeśli obecnie byłyby wypełnione określone w naszej strategii integracji kryteria włączenia złotego do ERM II, okres do momentu przyjęcia euro trwałby minimum ok. 3 lat".

Jeśli dodamy do tego wypowiedzi premiera, prezydenta czy ministra finansów o tym, że powinniśmy szybko dostosować się do wymogów euro (np. przez obniżenie deficytu), ale z samym wejściem poczekać do chwili, gdy będzie to korzystne dla naszej gospodarki, trudno na serio uważać, że rząd pali się do porzucenia złotego.

Korzyści i ryzyko

Wciąganie kwestii waluty do rozgrywki PiS-PO może okazać się dla Polski również niebezpieczne. Jak podkreślają publicznie i w nieoficjalnych rozmowach współpracownicy Donalda Tuska, najważniejszym celem, jaki stawia sobie rząd w tej chwili, jest utrzymanie zaufania rynków finansowych do Polski. Zaufanie to przekłada się na realne pieniądze - im wyższe, tym rząd mniej musi płacić za pożyczanie pieniędzy. Polityka uspokajania zaczyna przynosić efekty: oprocentowanie polskich obligacji jest najniższe od wielu lat i mimo spowolnienia gospodarczego polski dług przestał rosnąć w takim tempie jak podczas pierwszej fali kryzysu.

Marek Jurek wzywa rząd do jasnej deklaracji: „Dziś przyszedł moment, by Polska powiedziała jasno, że nie zamierzamy przyjmować jednej waluty, chcemy zachować własną". Sęk w tym, że dla rynków i inwestorów może to być niepokojący sygnał, na przykład tego, że rząd zamierza prowadzić bardziej izolacjonistyczną politykę lub nie spełniać warunków konwergencji - czyli zaprzestać walki z deficytem. Jakkolwiek zostałoby to zinterpretowane, może mieć to dla gospodarki skutki fatalne.

Jak zauważył ostatnio opiniotwórczy i dobrze poinformowany tygodnik „The Economist", w sprawie euro rząd znalazł się w pułapce również międzynarodowej. Jak twierdzi gazeta, z jednej strony złoty jest dla Polski wielkim atutem, bo to ona między innymi pomogła nam przejść suchą stopą przez pierwszą falę kryzysu. Osłabiona wówczas polska waluta „wspomogła eksport i zagraniczne inwestycje i podniosła wartość funduszy europejskich, które są denominowane w euro" - przypomina tygodnik. Z drugiej strony, jak zauważa „Economist, mechanizmy walki z kryzysem pogłębiają integrację strefy euro, co sprawia, że im więcej czasu upłynie, tym trudniej będzie do niej wejść. To zaś oznacza rzeczywiste powstanie unii dwóch prędkości. Najważniejsze decyzje zaś podejmowane będą w strefie euro. Do szybkiego wejścia ma namawiać nas również Berlin, któremu zależy, by polska gospodarka, która wciąż rośnie, zrzuciła się na ratowanie zadłużonego południa.

Zdaniem tygodnika pozostawanie na zewnątrz osłabia naszą pozycję również w innej sprawie: toczących się właśnie negocjacjach budżetowych, od których zależy wysokość środków europejskich, które mają stymulować polską gospodarkę aż do 2020 roku. Jeśli sprawy mają się tak, jak opisuje brytyjska gazeta, deklaracja, której domaga się Marek Jurek, mogłaby okazać się jeszcze bardziej katastrofalna.

Rozsądne lawirowanie

W jednym i Marek Jurek, i „The Economist" są zgodni. Szybkie wejście Polski do unii walutowej byłoby dla Polski bardzo niebezpieczne. Dziś właśnie złoty jest dla nas głównym narzędziem walki z kryzysem. On pomaga nam zachowywać konkurencyjność, dzięki której wciąż notujemy wzrost gospodarczy. A coraz większa integracja fiskalna, coraz bardziej realna unia bankowa i inne instrumenty walki z kryzysem znacznie ograniczyłyby naszą konkurencyjność i odebrały rządowi oraz Radzie Polityki Pieniężnej narzędzia do reagowania na negatywne skutki kryzysu.

Nie należy też zapominać, że przebywanie w korytarzu przejściowym, wymaganym przed przyjęciem do euro, narażałoby Polskę na ataki spekulantów.

I właśnie z powyższych powodów debata o euro - podobnie jak o najważniejszych konsekwencjach kryzysu - jest w Polsce bardzo potrzebna. Kilka tygodni temu pisałem, że tak ważne sprawy, jak na przykład zmieniająca gruntownie sytuację polskiej suwerenności unia bankowa, nie jest w ogóle przedmiotem debaty publicznej w Polsce. Ba, wiele argumentów, które zgłasza opozycja przeciwko szybkiemu wejściu do strefy euro, jest ważnych i nie do zbycia. O tych argumentach musimy w Polsce dyskutować. Podobnie o tym, jak zmienia się dziś Unia i jak walka z kryzysem zmusza państwa do jeszcze głębszej integracji. Bo wspólna waluta bez wspólnego zarządzania finansami - jak pokazał obecny kryzys - to prosta recepta na głęboki kryzys. Trzeba przyznać, że dotychczas rząd unikał debaty na ten temat.

Ale z drugiej strony czym innym jest debata, a czym innym zmiana kwestii wspólnej waluty w polityczny oręż. Tym bardziej że, jak widać akurat w kwestii euro, polityka lawirowania uprawiana przez rząd zdaje się przynosić pożądane skutki. Rząd po prostu zwleka z decyzją tak długo, jak to tylko możliwe, i nie deklaruje żadnej daty. A polityczna awantura wokół daty porzucenia złotówki może nam tylko zaszkodzić. Może więc zamiast kolejnej wojny PiS i PO zawarłyby przynajmniej w jednej sprawie porozumienie i wyłączyły tę kwestię z politycznej batalii.

W polskiej polityce od chwili wejścia do Unii Europejskiej i NATO przestały istnieć sfery, co do których istnieje konsensus między największymi partiami. Co najmniej od 2005 roku, gdy rządził PiS, a potem gdy wygrała Platforma, polityka zagraniczna stała się polem sporu pomiędzy tymi partiami.

Dziś można odnieść wrażenie, że przedmiotem sporu staje się wspólna europejska waluta. Od kilku tygodni politycy PiS i okolic wprowadzają temat euro do publicznej debaty pod hasłem: Platforma spieszy się z wyrzeczeniem się polskiej waluty, która uratowała nas przed kryzysem, więc działania PO są niebezpieczne nie tylko dla polskiej gospodarki, ale i suwerenności.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?