Złość nie jest dobrym doradcą, a kiedy Kamil Durczok przysłał mi pozew o tzw. ochronę dóbr osobistych, to nie taję, że przyjąłem to z irytacją. Zwłaszcza że nie próbował wcześniej wyjaśnić sprawy, choć przecież znamy swoje numery telefonów od dawna. Dziennikarz ciągający dziennikarza po sądach, bo poczuł się urażony negatywną opinią, to zawsze rzecz z pogranicza absurdu, spór sądowy powinien być ostatecznością - jeden w naszym życiu publicznym wpływowy pieniacz usiłujący stłumić krytykę swych błędów i niegodziwości pozwami to już o jednego za dużo i nie powinien on znajdować naśladowców.
Na dodatek przyczyną pozwu były felietony, w których wcale nie zamierzałem krytykować Durczoka, tylko porządki w jego stacji. Służymy oczywiście innym bogom, ale akurat dla Kamila mam szacunek jako dla przykładu, że można, będąc generalnie po stronie establishmentu III RP, zachowywać jednak standardy przyzwoitości. Przyznałem się zresztą w spornym felietonie, że sam kiedyś omal nie wlazłem na antenę po paru kieliszkach za dużo, i bardzo bym się musiał wstydzić, gdyby ludzie w studiu nie zadziałali prawidłowo (fakt, że byłem tylko ściągniętym, akurat z bankietu, gościem, a nie prowadzącym).
Zawodowa marka
Tym bardziej więc czepianie się, że w felietonie użyłem słowa „urżnięty” a nie, na przykład, procesowo bezpiecznego „niedysponowany”, zakrawało mi na naśladowanie manier Adama Michnika. Chcesz się tak bawić, to okej, uznałem, ani kroku w tył.
Faktem jest, że nie znalazłem czasu na dociekanie, jakie były przyczyny szeroko komentowanego zachowania Durczoka podczas „Faktów po faktach” z Palikotem. Oczywiście, mogłem zadzwonić i go zapytać, skoro znamy swoje numery telefonów. Przyjąłem jednak za dobrą monetę krążące po Internecie domniemane „urżnięcie”, uprawdopodobnione aluzjami jego ekranowego gościa, bo się jak zwykle spieszyłem z tekstem na wczoraj, i bo mi to „urżnięcie” bardzo pasowało do złośliwej pointy, a w końcu bez złośliwości nie ma felietonu.
Tak to wygląda z mojej strony. Kiedy w końcu, przy okazji kolejnej rozprawy, zapytałem „powoda”, o co mu właściwie chodzi, wyłożył swoje racje dość racjonalnie. Dziennikarz, który przychodzi prowadzić program po kielichu, wykazuje się krańcowym brakiem profesjonalizmu. Upowszechnienie opinii, że tak się zachował, godzi w jego zawodową markę. A w naszym zawodzie ta marka jest, tak naprawdę, wszystkim, od niej zależy zaufanie i odbiorców, i pracodawców.
Też tak myślę, w końcu sam poważnie rozważałem sięgnięcie po drogę prawną przeciwko oszczercom, którzy fakt, że robię to, do czego mnie zmusza prawo, wykorzystują do przyklejania mi mętnymi aluzjami łaty cwaniaczka czy wręcz oszusta. Ale właśnie dlatego, że też tak myślę, i ja muszę dbać z kolei o swoją markę.