Zaczynam od siebie

Jak każdy, czasem się mylę i przyznać się do tego nie jest niczym hańbiącym. Ale oszczerstwo jest mi najgłębiej obce - pisze publicysta

Publikacja: 06.09.2012 20:07

Rafał A. Ziemkiewicz

Rafał A. Ziemkiewicz

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Złość nie jest dobrym doradcą, a kiedy Kamil Durczok przysłał mi pozew o tzw. ochronę dóbr osobistych, to nie taję, że przyjąłem to z irytacją. Zwłaszcza że nie próbował wcześniej wyjaśnić sprawy, choć przecież znamy swoje numery telefonów od dawna. Dziennikarz ciągający dziennikarza po sądach, bo poczuł się urażony negatywną opinią, to zawsze rzecz z pogranicza absurdu, spór sądowy powinien być ostatecznością - jeden w naszym życiu publicznym wpływowy pieniacz usiłujący stłumić krytykę swych błędów i niegodziwości pozwami to już o jednego za dużo i nie powinien on znajdować naśladowców.

Na dodatek przyczyną pozwu były felietony, w których wcale nie zamierzałem krytykować Durczoka, tylko porządki w jego stacji. Służymy oczywiście innym bogom, ale akurat dla Kamila mam szacunek jako dla przykładu, że można, będąc generalnie po stronie establishmentu III RP, zachowywać jednak standardy przyzwoitości. Przyznałem się zresztą w spornym felietonie, że sam kiedyś omal nie wlazłem na antenę po paru kieliszkach za dużo, i bardzo bym się musiał wstydzić, gdyby ludzie w studiu nie zadziałali prawidłowo (fakt, że byłem tylko ściągniętym, akurat z bankietu, gościem, a nie prowadzącym).

Zawodowa marka

Tym bardziej więc czepianie się, że w felietonie użyłem słowa „urżnięty” a nie, na przykład, procesowo bezpiecznego „niedysponowany”, zakrawało mi na naśladowanie manier Adama Michnika. Chcesz się tak bawić, to okej, uznałem, ani kroku w tył.
Faktem jest, że nie znalazłem czasu na dociekanie, jakie były przyczyny szeroko komentowanego zachowania Durczoka podczas „Faktów po faktach” z Palikotem. Oczywiście, mogłem zadzwonić i go zapytać, skoro znamy swoje numery telefonów. Przyjąłem jednak za dobrą monetę krążące po Internecie domniemane „urżnięcie”, uprawdopodobnione aluzjami jego ekranowego gościa, bo się jak zwykle spieszyłem z tekstem na wczoraj, i bo mi to „urżnięcie” bardzo pasowało do złośliwej pointy, a w końcu bez złośliwości nie ma felietonu.

Tak to wygląda z mojej strony. Kiedy w końcu, przy okazji kolejnej rozprawy, zapytałem „powoda”, o co mu właściwie chodzi, wyłożył swoje racje dość racjonalnie. Dziennikarz, który przychodzi prowadzić program po kielichu, wykazuje się krańcowym brakiem profesjonalizmu. Upowszechnienie opinii, że tak się zachował, godzi w jego zawodową markę. A w naszym zawodzie ta marka jest, tak naprawdę, wszystkim, od niej zależy zaufanie i odbiorców, i pracodawców.

Też tak myślę, w końcu sam poważnie rozważałem sięgnięcie po drogę prawną przeciwko oszczercom, którzy fakt, że robię to, do czego mnie zmusza prawo, wykorzystują do przyklejania mi mętnymi aluzjami łaty cwaniaczka czy wręcz oszusta. Ale właśnie dlatego, że też tak myślę, i ja muszę dbać z kolei o swoją markę.

Otóż, kiedy Kamil Durczok tłumaczy całą sytuację zamieszaniem, które się w programie na żywo trafić może, i które według świadków obecnych w studiu wyglądało zupełnie inaczej, niż mogło się wydawać telewidzom, to nie mam powodu nie wierzyć ani jemu, ani owym świadkom. Ale w imię ochrony swojej marki nie mogę się absolutnie zgodzić na sugestię sądowego pozwu, jakobym się dla zdyskredytowania przeciwnika posługiwał oszczerstwem.

Jak każdy, czasem się mylę, i przyznać się do tego nie jest niczym hańbiącym - ale oszczerstwo jest mi najgłębiej obce. I myślę, iż dlatego właśnie cieszę się zaufaniem swoich czytelników, że oni to wiedzą.

Dajmy dobry przykład

W ten sposób zagoniliśmy się, jak sądzę, w ślepą uliczkę. Redaktor Durczok nie może odpuścić, redaktor Ziemkiewicz nie może odpuścić, a obaj, delikatnie mówiąc, nie zyskujemy na powadze, gdy o naszym procesowaniu się piszą z odpowiednim komentarzem na różnych pudelkach. I na dodatek może to trwać w nieskończoność, bo przecież cokolwiek ostatecznie sąd orzeknie, ktoś i tak się z tym nie pogodzi i sprawa pójdzie w kolejne instancje - ani kroku w tył.

Nasze życie publiczne jest wystarczająco chore, żeby je jeszcze bardziej psuć. Nie zamierzałem szydzić z Kamila Durczoka, poniżać go czy podważać jego profesjonalizmu. Sugestię, że jego rozbawienie przed kamerą wynikło z nadużycia alkoholu, powtórzyłem za innymi bez złych zamiarów. Skoro było inaczej, przyjmuję to do wiadomości, przepraszam i wyciągam rękę do zgody.

Choć nie sądzę, żeby groziła mi w sądzie przegrana, proponuję: dajmy dobry przykład, że można wyjaśniać nieporozumienia jak cywilizowani ludzie, bez brnięcia w sądowe paranoje. Niech to będzie nasz wspólny skromny wkład w uśmierzanie rozrywających naszą sferę publiczną wojennych emocji.

Autor jest publicystą tygodnika „Uważam Rze”

Złość nie jest dobrym doradcą, a kiedy Kamil Durczok przysłał mi pozew o tzw. ochronę dóbr osobistych, to nie taję, że przyjąłem to z irytacją. Zwłaszcza że nie próbował wcześniej wyjaśnić sprawy, choć przecież znamy swoje numery telefonów od dawna. Dziennikarz ciągający dziennikarza po sądach, bo poczuł się urażony negatywną opinią, to zawsze rzecz z pogranicza absurdu, spór sądowy powinien być ostatecznością - jeden w naszym życiu publicznym wpływowy pieniacz usiłujący stłumić krytykę swych błędów i niegodziwości pozwami to już o jednego za dużo i nie powinien on znajdować naśladowców.

Pozostało 86% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Rząd Donalda Tuska może być słusznie krytykowany za tempo i zakres rozliczeń
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Katedrą Notre Dame w Kreml
Opinie polityczno - społeczne
Janusz Waluś nie jest bohaterem walki z komunizmem
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: W sprawie immunitetu Kaczyńskiego rację ma Hołownia, a nie Tusk