Ból, bo dla człowieka, który tego nie doświadczył, wstrząsające relacje ofiar wywołują wręcz fizyczny ból. Wieloletnia trauma, rozbicie emocjonalne, poczucie stygmatyzacji i osamotnienie, depresje – straszliwe skutki straszliwych czynów. Te relacje wstrząsają każdym człowiekiem.
Wstyd, bo działo się to w moim Kościele, Kościele założonym przez Jezusa Chrystusa, Kościele, którego szczególnym zadaniem jest troska o najsłabszych, najuboższych, bezbronnych. Wstyd, bo ludzie żyjący w centrum Kościoła przez lata zdradzali swoje powołanie, żyjąc w świecie kłamstwa, hipokryzji i przemocy. A inni bagatelizowali cierpienie ofiar, tuszowali zło, bronili dobra korporacji. Wstyd, bo wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu winni. Ja także. Nie dość mocno i głośno krytykowaliśmy wszelkie przejawy zła i bezduszności. To pomagało rozrastać się hydrze. Przerażenie, bo zwykłemu księdzu, jak zwykłemu człowiekowi, wydawało się to niemożliwe i nagle przyszło zmagać mu się z straszliwym naciskiem i naporem z zewnątrz, a poczuciem zdrady wewnątrz.