Hollande płaci za lewicowość

Kwestia współpracy z Frontem Narodowym pozostaje w partii Nicolasa Sarkozy’ego tematem tabu, podczas gdy socjaliści od dziesięcioleci nie mają najmniejszych skrupułów, by korzystać z poparcia komunistów i skrajnej lewicy – pisze publicysta.

Publikacja: 13.08.2013 20:43

Aleksander Hall

Aleksander Hall

Foto: Fotorzepa, Piotr Wittman Piotr Wittman

Red

Nigdy w historii V Republiki, ustanowionej przez generała de Gaulle’a w 1958 roku, tak szybko nie nastąpiło załamanie się poparcia społecznego dla prezydenta państwa i popierającej go większości parlamentarnej, jak stało się to w przypadku prezydenta François Hollande’a i jego koalicji. Zdominowana ona jest przez Partię Socjalistyczną, a współtworzą ją także lewicowi ekolodzy i mała Radykalna Partia Lewicy.

Po ubiegłorocznym majowym zwycięstwie w wyborach prezydenckich Hollande cieszył się zaufaniem wyraźnie ponad połowy Francuzów, a nie ufało mu niecałe 30 proc. Obecnie prezydenta popiera około 30 proc., a negatywnie ocenia aż prawie 70. Podobne dane przynosiły badania opinii publicznej już od kilku miesięcy. Niemal identyczne notowania ma także premier Jean-Marc Ayrault. Kolejne wybory uzupełniające do Zgromadzenia Narodowego kończą się katastrofalnymi wynikami dla kandydatów socjalistycznych, którzy w dwóch wypadkach nie weszli nawet do drugiej tury, ustępując miejsca kandydatom nie tylko głównej opozycyjnej partii prawicowej, Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP), ale także Frontu Narodowego.

Zwycięstwo w plebiscycie

Nie ma jednej prostej odpowiedzi na pytanie o przyczyny tego stanu rzeczy. Jest ich wiele. Jedne związane są z aktualną sytuacją polityczną i ekonomiczno-społeczną Francji, inne tkwią głęboko w mentalności Francuzów i tym, jak oceniają oni pozycję swojego kraju w świecie. W pierwszym przypadku chodzi zdecydowanie o charakter wyborów prezydenckich w 2012 roku. Stały się one rodzajem plebiscytu za prezydentem Sarkozym lub przeciw niemu, odbywającego się w skrajnie trudnych warunkach dla głowy państwa. W moim przekonaniu bilans jego prezydentury, jakkolwiek niejednoznaczny, był w sumie pozytywny. To nie on jednak przede wszystkim podlegał ocenie w wyborach, ale styl pełnienia urzędu. A ten odrzucał i irytował wyraźną większość Francuzów.

Francja musi odnaleźć w sobie zdolność obrony cywilizacji, która ją ukształtowała

Sarkozy był bardzo aktywny, znajdował się na pierwszej linii niemal wszystkich ważniejszych konfliktów, wystawiając się często na ciosy. Brakowało mu aury majestatu, którą na swój sposób umieli roztaczać wszyscy jego poprzednicy. Zbytnio absorbował swoją osobą, ukazując także mniej sympatyczne cechy swej osobowości, takie jak egocentryzm i lekceważenie innych. Kilka niezręcznych zachowań (przede wszystkim przyjęcie w restauracji Fouqueta po zwycięstwie wyborczym w maju 2007 roku) ułatwiło kreowanie wizerunku Sarkozy’ego jako „prezydenta bogatych”. W swej kampanii prezydenckiej w 2012 roku mówił on Francuzom o poważnych wyzwaniach stojących przed krajem i domagał się od nich wysiłku.

Polityka nieodpowiedzialności

François Hollande, najpoważniejszy konkurent Sarkozy’ego, pomniejszał powagę europejskiego kryzysu, obiecywał poprawę sytuacji gospodarczej i redukcję deficytu budżetowego, ale odżegnywał się od polityki zaciskania pasa. Przeciwnie: zapowiadał zwiększenie wydatków budżetowych. Poprawę sytuacji finansów publicznych miało przynieść podniesienie podatków. Za kryzys zapłacić mieli przede wszystkim „bogaci”. Szczytem nieodpowiedzialności za państwo była obietnica rewizji reformy emerytalnej wydłużającej wiek emerytalny z 60 do 62 lat. Co gorsza, ta obietnica wyborcza została częściowo dotrzymana. Hollande zapowiadał, że będzie „normalnym prezydentem” – przeciwieństwem Sarkozy’ego. W drugiej turze wyborów wygrał z nim stosunkiem głosów 51,64 proc. do 48,36 proc.

Podzielam pogląd formułowany już bezpośrednio po wyborach przez wielu francuskich politologów, że wynik ten oznaczał raczej odrzucenie przez większość dotychczasowego prezydenta, a nie wotum zaufania dla Hollande’a i jego programu. Jednak logika ustroju V Republiki, w którym wybory prezydenckie są zdecydowanie najważniejsze, zadecydowała o tym, że – przeprowadzone bezpośrednio po prezydenckich – wybory do Zgromadzenia Narodowego przyniosły większość lewicowym ugrupowaniom deklarującym poparcie dla polityki nowej głowy państwa.

Rozczarowanie przyszło szybko. Hollande jest inteligentnym i dobrze wykształconym politykiem, ale będąc długoletnim pierwszym sekretarzem Partii Socjalistycznej, dał się poznać przede wszystkim jako polityk poszukujący kompromisów pomiędzy partyjnymi frakcjami i kunktator. Nie są to cechy szczególnie przydatne szefowi państwa w czasach kryzysu. Zadania nie ułatwiają mu głębokie podziały wewnątrz jego partii, która – jako całość – nie przeszła na pozycje konsekwentnie socjaldemokratyczne jak niemiecka SPD czy brytyjska Partia Pracy pod rządami Blaira. Pozostaje ona konglomeratem, gdzie obok polityków pogodzonych z gospodarką rynkową występują autentyczni marksiści.

Wielu polityków Partii Socjalistycznej obawia się także przelicytowania „z lewa” przez najbardziej wyrazistą postać skrajnej lewicy, Jeana-Luca Mélenchona, który jako kandydat Frontu Lewicy uzyskał w ostatnich wyborach prezydenckich ponad 11 proc. głosów.
Jednak niedostatek cech przywódczych i brak zdecydowania Hollande’a nie jest główną przyczyną złych notowań prezydenta i jego rządu. Zasadnicze znaczenie ma negatywny bilans rządów lewicy. W sferze gospodarki jest on oczywistością. Międzynarodowy Fundusz Walutowy przewiduje w 2013 roku recesję, w tym wzrost bezrobocia. Dług publiczny wynoszący obecnie 92 proc. PKB ma wzrosnąć w roku 2015 do 95.

Nic więc dziwnego, że wbrew wyborczym zapowiedziom lewicowy rząd musiał podjąć działania oszczędnościowe. Minister ekologii Delphine Batho, zdymisjonowana za publiczną krytykę cięć w jej resorcie, nie bez pewnej racji stwierdziła, że nie godzi się na faktyczną „politykę zaciskania pasa” bez nazwania jej po imieniu.

W polityce zagranicznej bilans obecnego francuskiego przywódcy również wypada negatywnie. Współpraca francusko-niemiecka, będąca faktycznie jednym z podstawowych elementów konstytuujących Unię Europejską, uległa po wyborze Hollande’a na prezydenta zdecydowanemu osłabieniu. Angela Merkel i prezydent Francji mają wyraźnie inne recepty na walkę z kryzysem strefy euro. Podczas gdy niemiecka kanclerz wzywa do dyscypliny finansowej i oszczędności, francuski przywódca chce pobudzać wzrost gospodarczy i przywrócić w UE prymat polityki nad gospodarką. Część działaczy Partii Socjalistycznej świadomie próbuje wywoływać w społeczeństwie antyniemieckie nastroje. Nie zmienia to faktu, że w ciągu kilkunastu miesięcy rządów lewicy nad Sekwaną układ sił między Berlinem a Paryżem jeszcze wyraźniej przesunął się w stronę niemieckiej stolicy. Na niewątpliwy plus w polityce zagranicznej Hollande’a trzeba jednak zapisać decyzję o wojskowej interwencji w Mali, przeciwko ofensywie sił fundamentalistów islamskich z północy kraju.

Rewolucja cywilizacyjna

Wspomniałem, że na negatywne notowania Hollande’a i jego ekipy mają wpływ także czynniki występujące już od dziesięcioleci. Należą do nich: przekonanie, że znaczenie Francji w świecie się zmniejsza (Francja nie odzyskała dynamiki wzrostu gospodarczego właściwie od kryzysu naftowego z przełomu lat 1973 i 1974 i rozwija się najwolniej spośród wielkich mocarstw gospodarczych), generalny brak zaufania do klasy politycznej i obawy o zachowanie tożsamości cywilizacyjnej i narodowej, które są związane z masową imigracją ludności muzułmańskiej z krajów Afryki Północnej.

Jedną z niewielu spraw, w której rząd lewicy wykazał wielkie zdecydowanie i konsekwencję, była obietnica wyborcza Hollande’a dopuszczenia do zawierania małżeństw przez pary homoseksualne i nadania im prawa do adopcji dzieci. Ustawa zawierająca te rozwiązania została przeforsowana przez rząd i lewicową większość parlamentarną, ale natrafiła na wielki opór społeczny. Najbardziej spektakularnymi jego przejawami były dwie wielkie manifestacje w obronie tradycyjnej rodziny, skupiające w Paryżu w dniach 13 stycznia i 26 maja prawie po milion zgromadzonych (podawane przez władze szacunki liczebności manifestacji były ewidentnie zaniżane). Te i inne protesty nie były inicjowane przez opozycyjne prawicowe partie polityczne UMP i FN, chociaż zostały przez nie poparte, ale były dziełem organizacji społecznych, głównie katolickich, wyłaniając autentycznych liderów, takich jak kobiety: Frigide Barjot czy Ludovine de la Rochère. Mocno zabrzmiał także głos sprzeciwu francuskich biskupów.

Innym krokiem rządzącej lewicy w kierunku zmiany naszego modelu cywilizacyjnego było uchwalenie latem tego roku, pomimo sprzeciwu prawicowej opozycji, ustawy dopuszczającej badania i eksperymenty naukowe na ludzkich embrionach i komórkach macierzystych.

Zasięg społecznego oporu przeciwko legalizacji małżeństw homoseksualnych, a zwłaszcza ich prawu do adopcji dzieci, był naprawdę wielki i trudny do wyobrażenia w jakimś innym kraju zachodnioeuropejskim.

Słabość prawicy

Pomimo to trudno być optymistą co do perspektywy zniesienia nowych regulacji prawnych w przypadku powrotu do władzy prawicy. Dotychczasowe doświadczenie uczy, że prawica we Francji co prawda na ogół sprzeciwia się wprowadzanym przez lewicę zmianom ustawowym dotyczącym statusu rodziny, ochrony życia i kwestii bioetycznych, ale po powrocie do władzy nie narusza status quo (tak było w przypadku ustawy o związkach partnerskich z 1999 roku).

Wydawać by się mogło, że prawica może już spokojnie przygotowywać się do powrotu do władzy. Sprawy jednak nie wyglądają tak prosto. UMP, główna partia prawicowej opozycji, której trzon stanowią politycy wywodzący się z ruchu neogaullistowskiego, ma kłopoty z określeniem swej wspólnej tożsamości i toczy się w niej rywalizacja – przybierająca czasem gorszące formy – pomiędzy jej obecnym przewodniczącym Jeanem-François Copé i byłym premierem François Fillonem. Coraz więcej wskazuje na to, że jedynym politykiem zdolnym do zjednoczenia UMP jest – pozostający obecnie poza polityką – Nicolas Sarkozy.

Umacnia się także pozycja Frontu Narodowego pod przewodnictwem Marine Le Pen. Partia ta od dłuższego czasu jest najsilniejszą formacją w środowiskach robotniczych i szczególnie zagrożonych kryzysem, reprezentując obecnie wyraźnie orientację etatystyczną i protekcjonistyczną i – w konsekwencji – oczywiście antyunijną. To głęboko różni ją od UMP. Jednak w sprawach polityki imigracyjnej, walki z przestępczością i ustawodawstwa dotyczącego statusu rodziny część UMP ma poglądy dość zbliżone do Frontu Narodowego.

Jednak w dalszym ciągu kwestia nawet taktycznej współpracy tych partii, pożądana ze względu na francuski większościowy system z dwoma turami wyborów, pozostaje w UMP tematem tabu, podczas gdy socjaliści od dziesięcioleci nie mają najmniejszych skrupułów, by korzystać z poparcia komunistów i skrajnej lewicy.

Francja stale ma wiele atutów: pozostaje piątą potęgą gospodarczą świata i najlepiej rozwijającym się demograficznie państwem Europy. Ma wspaniałe dziedzictwo kulturalne. Musi jednak odnaleźć w sobie zdolność obrony cywilizacji, która ją ukształtowała, i wolę głębokiej reformy modelu społeczno-gospodarczego, który blokuje jej rozwój w dobie globalizacji.

Autor jest politykiem, historykiem, działaczem opozycji w PRL. Był ministrem w rządzie Mazowieckiego. Po porażce w wyborach parlamentarnych w 2001 roku, kiedy startował z list PO, zrezygnował z czynnego udziału w polityce. W kolejnych latach był członkiem komitetów honorowych kandydatów PO na urząd prezydenta Gdańska i na urząd prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego

Nigdy w historii V Republiki, ustanowionej przez generała de Gaulle’a w 1958 roku, tak szybko nie nastąpiło załamanie się poparcia społecznego dla prezydenta państwa i popierającej go większości parlamentarnej, jak stało się to w przypadku prezydenta François Hollande’a i jego koalicji. Zdominowana ona jest przez Partię Socjalistyczną, a współtworzą ją także lewicowi ekolodzy i mała Radykalna Partia Lewicy.

Po ubiegłorocznym majowym zwycięstwie w wyborach prezydenckich Hollande cieszył się zaufaniem wyraźnie ponad połowy Francuzów, a nie ufało mu niecałe 30 proc. Obecnie prezydenta popiera około 30 proc., a negatywnie ocenia aż prawie 70. Podobne dane przynosiły badania opinii publicznej już od kilku miesięcy. Niemal identyczne notowania ma także premier Jean-Marc Ayrault. Kolejne wybory uzupełniające do Zgromadzenia Narodowego kończą się katastrofalnymi wynikami dla kandydatów socjalistycznych, którzy w dwóch wypadkach nie weszli nawet do drugiej tury, ustępując miejsca kandydatom nie tylko głównej opozycyjnej partii prawicowej, Unii na rzecz Ruchu Ludowego (UMP), ale także Frontu Narodowego.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?