Szanse dla szeroko rozumianej obronności Polski stanęły pod znakiem zapytania. Jej losy ważą się obecnie w Sejmie, który pracuje nad nowelizacją ustawy budżetowej, a także w plątaninie kompetencji i korytarzy różnych resortów, rzecz jasna przede wszystkim MON.
Krocząca liberalizacja
Polska ma w ostatnim czasie powody do niepokoju o swoje bezpieczeństwo. Drastyczna redukcja zdolności bojowych armii państw zachodnioeuropejskich, upadek idei prawdziwie wspólnej europejskiej polityki obronnej towarzyszy przeniesieniu uwagi Stanów Zjednoczonych na Pacyfik.
W związku z tym Warszawa musi się w większym stopniu mierzyć samotnie z szeroko zakrojonym i z determinacją realizowanym programem odbudowy i modernizacji Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Nasi wschodni sąsiedzi z konsekwencją realizują doktrynę umożliwiającą precyzyjny i szybki atak wcześniejszych długotrwałych przygotowań. Również polityczna aktywność Rosji: od wsparcia reżimu w Syrii po demonstracyjne loty bombowców, sprawia wrażenie szukania wroga. Istotna zmiana akcentów w polityce Donalda Tuska (zapowiedzi pracy nad strategią odstraszania dość buńczucznie nazwane „strategią Polskich Kłów") jest związana niewątpliwie z powyżej opisaną niepokojącą sytuacją.
Niezależnie od tych wyzwań strategicznych plan modernizacji Sił Zbrojnych musi stawić czoła jeszcze jednemu problemowi. Krocząca liberalizacja europejskiego rynku uzbrojenia stawia bowiem polską zbrojeniówkę przed alternatywą: skok technologiczny albo śmierć.
Związane z tym zapowiedzi (w tym zeszłoroczne, tzw. drugie expose premiera Tuska) mogły dawać nadzieję, iż rząd potraktuje tę branżę jako jedną z dźwigni reindustrializacji polskiej gospodarki.