Położenie opozycji przed wyborami parlamentarnymi jest trudne. Wyraźna przegrana Koalicji Europejskiej w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które uchodziły za łatwiejsze dla opozycji, w sposób oczywisty wzmacnia szanse PiS na zwycięstwo jesienią w wyborach. Ich znaczenie będzie nieporównanie większe.
Jestem przekonany, że bardzo mylą się ci, którzy uważają, że będą one oznaczały zachowanie status quo. Przypuszczam, że PiS powtórzy swą taktykę sprzed czterech lat. W kampanii wyborczej będzie uspakajało Polaków, opowiadało o nowych transferach społecznych i demobilizowało potencjalnych wyborców opozycji. Polska pod rządami obozu Jarosława Kaczyńskiego będzie przedstawiana jako kraj mlekiem i miodem płynący, bezpieczny, naprawiający społeczne niesprawiedliwości i dysproporcje.
Zmiana skóry nastąpi po wyborach. Wówczas spodziewam się kolejnych uderzeń, wymierzonych przede wszystkim w samorząd terytorialny, w sądy i sędziów, w niezależne media.
Zadanie prawie niemożliwe
Wydawać by się mogło, że w takiej sytuacji są poważne argumenty za zwarciem szeregów przez opozycję i wystąpieniem przez nią w wyborach w bardzo szerokiej koalicji, obejmującej nie tylko partie, które uczestniczyły w Koalicji Europejskiej, ale także Wiosnę Roberta Biedronia i Razem.
Byłby to krok logiczny i uprawniony, gdyby dla głosujących zdecydowanie najważniejszą sprawą w tych wyborach było łamanie i naginanie konstytucji przez rządzących. Wówczas można by liczyć na przekształcenie wyborów w plebiscyt dotyczący traktowania przez rządzących konstytucji, prawa i niezawisłości sędziowskiej. W tych kwestiach prawdziwa opozycja (nie zaliczam do niej ugrupowania Kukiza) ma rzeczywiście wspólny pogląd i mogłaby mówić jednym głosem.