Koniec rządów Donalda Tuska i być może zakończenie pełnienia funkcji szefa dyplomacji przez Radosława Sikorskiego domagają się podsumowania efektów ich siedmioletniej polityki zagranicznej. Jest to też moment przełomowy dla pozycji Polski w świecie i zmian geopolitycznych, które następują w naszym regionie. Ich misja kończy się w momencie, gdy polska granica wschodnia jest ostatnią w Europie granicą pokojową. Dalej jest już wojna. Toczą ją ze sobą dwaj najwięksi nasi wschodni sąsiedzi. Przy czym jesteśmy jedynym krajem funkcjonującym w strukturach Zachodu (NATO i UE), który sąsiaduje zarówno z Rosją, jak i Ukrainą.
Nikt na nas nie czyha?
Dla Polski sprawa ta jest tak ważna, że trzeba próbować wyjaśnić, dlaczego znaleźliśmy się w tak dramatycznej sytuacji, w sytuacji realnego zagrożenia odczuwanego przez większość Polaków. Dziś już gołym okiem widać, że Ukraina została de facto opuszczona przez Zachód, że jest cicha zgoda dominujących państw Zachodu na podział nowych stref wpływów na wschodzie Europy, że na naszej granicy wschodniej powoli powstaje nowa żelazna kurtyna. Trzeba się zastanowić, jak do tego doszło, i czy w jakiejś mierze nie jest to efektem błędów polskiej polityki zagranicznej ostatnich siedmiu lat.
W 2007 roku tandem Tusk – Sikorski doszedł do władzy bez wyraźnego pomysłu na polską politykę zagraniczną. W trakcie sprawowania przez nich władzy odnosiło się wrażenie, że jej kierunki są wyznaczane wedle dwóch zasad:
1) wszystko odwrotnie niż rząd Prawa i Sprawiedliwości w latach 2005–2007,
2) wszystko odwrotnie niż prezydent Lech Kaczyński.