Jak wiadomo, wszyscy na świecie traktują obcych inaczej niż swoich, co wydaje się biologicznie naturalne, a kulturowo jest bardzo stare, bo nawet gdy Pan Jezus dał nam „nowe przykazanie", to mówił nie o bliźnim KAŻDYM, tylko o bliźnim SWOIM (cytuję św. Marka Ewangelistę: „Kochaj bliźniego SWEGO jak siebie samego").
Różnice między swój a obcy – zarówno co do rodzaju, jak i co do intensywności – mogą być bardzo różne. Swój może być członek rodziny albo sąsiad (z bloku, wsi, miasta lub kraju), obcy zaś członek innej rodziny albo mieszkaniec innego bloku (wsi, miasta kraju). Współczesna skomputeryzowana armia automatycznie strzela w boju do wszystkiego, co na radiowe zaszyfrowane hasło FOF („Friend or Foe") nie odpowie umówionym radiowym zaszyfrowanym odzewem. Różnice swój-obcy mogą być kosmiczne (przypominam „Obcego", czyli ósmego pasażera „Nostromo"), albo polityczne (PO-PiS), albo rasowe (biali-kolorowi), albo ustrojowe (demokracja-monarchia), albo kulinarne (mięsożerstwo-wegetarianizm), albo religijne (teizm-ateizm), albo... Ta lista jest nieskończenie długa, i to mimo usilnych starań ogólnoświatowych sił postępu, które o istnieniu różnic w naszym życiu społecznym wprawdzie doskonale wiedzą, ale rozmowę o niektórych z nich uważają za niedopuszczalną.
Jako rdzenny Polak (i to z Podlasia) rozmawiałem niedawno z przyjaciółmi o antysemityzmie. W ościennych Niemczech obłąkany antysemityzm doprowadził do największej zbrodni w dziejach cywilizowanego świata, czyli trwającego kilka lat zabijania milionów jednych ludzi przez innych ludzi tylko dlatego, że ci pierwsi byli Żydami. Lecz przecie antysemityzm nie pojawił się nagle przed kilkudziesięciu laty, tylko towarzyszy Europejczykom od stuleci. Pytanie brzmi: dlaczego niechęć do obcych-Żydów – widoczna wciąż tu i ówdzie również w XXI wieku – jest powszechniejsza (częstsza) niż niechęć do innych-obcych (narodów, ras, stronników etc.)? Dlaczego akurat antysemityzm, a nie np. antygermanizm czy antysłowianizm?
Rozważaliśmy hipotezę, że Żydzi są od pozostałych nacji trochę inteligentniejsi (mądrzejsi, sprytniejsi, rozsądniejsi, przebieglejsi, bardziej zaradni) – a bystrzejszych od nas wyczuwamy na odległość i raczej za nimi nie przepadamy. Wprawdzie mądrości, sprytu, rozsądku, przebiegłości i zaradności obiektywnie (linijką, stoperem, wagą) zmierzyć się nie da, lecz inteligencja? Jej liczbowy wskaźnik – tzw. iloraz inteligencji (IQ), który, notabene, niedawno obchodził swoje setne urodziny - daje się stosunkowo łatwo obliczyć na podstawie skonstruowanych przez psychologów specjalnych zestawów pytań oraz czasu poświęconego przez testowanych na znalezienie odpowiedzi. Kilka lat temu media (TVN pospołu z „Wyborczą"?) przeprowadziły nawet ogólnopolską imprezę - Narodowy Test Inteligencji (wpisz w gugle). Otóż wyższa inteligencja Żydów jawiłaby się na tym tle jako logiczny ewolucyjny skutek „treningu przetrwania", ćwiczonego przecież od tysięcy lat w unikatowych – w porównaniu z innymi narodami – warunkach diaspory.
Niestety, nie ma jak tej hipotezy zweryfikować. Brak porządnych naukowych (miarodajnych, weryfikowalnych) badań inteligencji wielkich grup społecznych. Te wskaźniki IQ, które można znaleźć w internecie, mają charakter zabawowo-rozrywkowy. Owszem, w bibliotekach i na portalach różnych organizacji (ONZ, WHO, MFW, urzędy statystyczne) jest niemal wszystko o średnim wzroście Maorysów z Nowej Zelandii, o wykształceniu Hindusów, kolorze oczu Szwedek i poziomie cholesterolu kanadyjskich Eskimosów, o przeciętnej długości życia Polek i Polaków, a także o analfabetyzmie w Chinach, o genetycznym uwarunkowaniu miażdżycy albo ile średnio zarabia na godzinę obywatel każdego z 267 oficjalnych państw świata...