Od tej chwili to ma być kontynent o nazwie Zelandia. Podobno spełnia wszystkie warunki, jakie kontynent spełniać powinien. Uznanie geograficznej autonomii Zelandii może otworzyć szanse innym terytoriom, które zechcą wybić się na kontynentalną niepodległość. Choćby Grenlandii i jej dzielnym mieszkańcom, którzy najpierw wybili się na autonomię od państwa duńskiego (uznając najwyraźniej, że się w nim źle dzieje), a następnie (w 1982 roku) z obrzydzeniem opuścili wspólnotę europejską. Ta decyzja zresztą wydawała się nieunikniona – Grenlandia (przynajmniej do momentu, gdy ogłosi się jako kontynent) jest przez geografów uważana za część Ameryki Północnej, więc jej przynależność do struktur europejskich była oczywistym absurdem.

Uznanie kolejnych wysp za kontynenty najbardziej ucieszyć jednak powinno Brytyjczyków. Oni też – jak grenlandzcy Inuici – zrzucili już jarzmo eurokracji i zmierzają ku niepodległości. W następnej kolejności mogą formalnie samookreślić się jako oddzielny kontynent. Byłoby tylko potwierdzeniem stanu faktycznego, wszak od lat mówią (z niejakim wstrętem) o kontynentalnej Europie, kontynentalnym śniadaniu, a nawet o kontynentalnej kanapce – dystansując się w ten sposób od reszty Europy.

Należałoby jednak mieszkańców Zjednoczonego Królestwa przestrzec, że ich decyzja może pociągnąć za sobą kolejne wydarzenia, niekoniecznie dla nich miłe – bo w dalszej kolejności kontynentalnie wyemancypować się mogą mieszkańcy Irlandii - z całej wyspy, bo przecież trudno byłoby uznać, że nowym kontynentem staje się tylko jej część. Choć może jednak nie mam racji – w końcu Europa i Azja uważane są za oddzielne kontynenty, mimo że leżą na jednej wyspie (?).