Są to interesujące argumenty, pobudzające do dyskusji. Uważam, że dyskusję warto kontynuować, ponieważ nie jest to, niestety, temat tylko wakacyjny. Wykracza on zdecydowanie poza horyzont czasowy polityków rozumiany nie tylko jako najbliższy sondaż popularności, ale również jako okres przyszłych wyborów parlamentarnych i prezydenckich. Uważam także, że przytoczone argumenty ekonomistów są nadmiernie ukierunkowane na krótki okres i tym samym niekoniecznie trafne. Jak dobrze wiadomo w ekonomii, proponowane zalecenia i narzędzia mogą dawać korzystne efekty w krótkim okresie i niekorzystne w długim (i odwrotnie). Dlatego tak ważne jest, aby przed wyborem właściwego instrumentu postarać się najpierw trafnie zdiagnozować charakter i przyczyny szoku oddziałującego na gospodarkę. W przypadku omawianego sporu oznacza to w pierwszej kolejności szukanie odpowiedzi na dwa pytania: 1) w jakim zakresie obecny szok naftowy można traktować jako trwały i nieodwracalny? i 2) czy akcyza jest najlepszym dostępnym narzędziem reagowania na zdiagnozowany charakter szoku?
W toczącej się w świecie dyskusji na temat przyczyn silnego wzrostu cen ropy i jego przyszłych konsekwencji pojawia się wiele argumentów o różnym ciężarze gatunkowym. Z jednej strony formułowane są poważne argumenty uwzględniające cały skomplikowany splot czynników ekonomicznych, technologicznych i politycznych, biorące pod uwagę zarówno doświadczenia z poprzednich szoków naftowych, jak i dodatkowe nowe zjawiska. Z drugiej strony, trwające już prawie rok zawirowania na rynkach finansowych i towarzysząca temu duża niepewność i nerwowość sprzyjają pojawianiu się cudownych diagnoz i szukaniu kozła ofiarnego. Przykładem jest popularna ostatnio wśród części polityków diagnoza, w myśl której za wzrost cen ropy odpowiedzialna jest głównie działalność spekulacyjna tzw. funduszy surowcowych. Pojawił się jeszcze bardziej interesujący argument: otóż na wzrost cen ropy miałyby wpływać jastrzębie wypowiedzi Jeana-Claude’a Tricheta wzmacniające euro, a osłabiające dolara. Są to czynniki, które w krótkim okresie mogą wzmacniać wzrostowy trend cen ropy, ale u jego podstaw leżą inne, dużo ważniejsze przyczyny.
W dyskusji na świecie coraz wyraźniej dominuje wśród ekonomistów pogląd, że główną przyczyną obecnego wzrostu cen paliw są długookresowe, strukturalne zależności między popytem a podażą, na które nałożyły się zjawiska o charakterze krótkookresowym, zarówno koniunkturalne, jak i polityczne. Diagnoza obecnego szoku naftowego ma tu szczególne znaczenie. Jeszcze całkiem niedawno prof. W. Brainard, analizując interesująco potencjalne skutki obecnego szoku („Brookings Papers” nr 2, 2007), przyjmował definicję nawiązującą mocno do doświadczeń lat 70. Szok był mianowicie definiowany jako przesunięcie krzywej podaży wywołane przez zjawiska polityczne niezależne od rynku ropy i sytuacji makroekonomicznej. Ta definicja wydaje się zbyt wąska w odniesieniu do obecnego wzrostowego trendu cen ropy. Bardziej przydatne jest rozumienie obecnego szoku zaproponowane przez O. Blancharda i J. Galiego (NBER WP 13368, September 2007). Autorzy ci definiują duży szok naftowy jako epizod, w którym następuje kumulatywna zmiana ceny ropy powyżej 50 proc. utrzymująca się przez ponad cztery kwartały. Taka bardziej ogólna definicja ma istotną zaletę, ponieważ uwzględnia równocześnie oddziaływanie zmian w popycie i w podaży i tym samym pozwala lepiej porównywać obecny szok z poprzednimi. Autorzy przyjmują mianowicie, że dla danego kraju znaczenie ma nie poziom globalnej produkcji ropy, ale jej cena, która zależy również od popytu. Jeśli wzrost ceny wynika np. ze wzrostu popytu w Chinach, to na pozostałe kraje oddziałuje jak zewnętrzny szok podażowy. Ważny wniosek płynący z przeprowadzonej przez autorów analizy porównawczej dotyczy tego, że skutki szoków naftowych się zmieniły. Wyraźnemu osłabieniu uległ stopniowo ich wpływ na płace i ceny oraz na produkcję i zatrudnienie. Ten słabszy wpływ wynika przede wszystkim z większej obecnie elastyczności płac realnych.
W dyskusji przeważa również pogląd, że nawet jeśli ceny ropy w najbliższych latach się obniżą, to nie będzie to powrót do niskich cen sprzed ostatniego szoku. Wskazuje się przede wszystkim, że popyt ze strony emerging markets będzie nadal rósł szybko, a w średnim okresie znaczące zwiększenie mocy produkcyjnych poprzez inwestycje jest ograniczone. Jeśli spadkowa tendencja dolara ulegnie odwróceniu i zacznie się on wzmacniać, to presja na cenę ropy osłabnie, ale prawdopodobnie nie spowoduje to znacznego spadku cen ropy. Ocenia się zresztą, że dosyć radykalny spadek cen nie byłby korzystny z punktu widzenia bardziej długookresowego zaopatrzenia w paliwa płynne. Po doświadczeniach lat 80., kiedy to doszło do silnego spadku cen, firmy naftowe są dużo bardziej ostrożne w podejmowaniu wysoce kapitałochłonnych inwestycji. Jednocześnie kraje produkujące ropę wykorzystują w coraz większym stopniu wpływy z eksportu na inwestycje ukierunkowane na zmiany w strukturze gospodarki.
Można zadać pytanie, dlaczego ceny ropy rosną, zamiast spadać, jeśli popyt rośnie ostatnio wolniej w wyniku spowolnienia wzrostu w gospodarce światowej. Brak tego spadku jest traktowany (również przez prof. Witolda Orłowskiego) jako argument potwierdzający rolę zakupów spekulacyjnych. Bardziej przekonujące jest jednak wyjaśnienie, że choć popyt rośnie wolniej, to podaż jeszcze wolniej. Przypomina się, że do niedawna przyrost popytu ze strony Chin i Indii był zaspokajany w całości wzrostem podaży w Rosji, natomiast dalszy wzrost produkcji nie jest już możliwy. Również w prognozowaniu skutków obecnego szoku naftowego dla gospodarki przyjmuje się, że jest on kombinacją przejściowego i trwałego wzrostu cen. R. Barrell i S. Kirby z londyńskiego National Institute dokonali np. symulacji skutków przejściowego wzrostu ceny ropy o 10 dol. połączonego z trwałym wzrostem ceny o 34 dol. w porównaniu z sytuacją braku wzrostu cen od początku 2007 r. Okazało się, że bez podwyżek cen ropy wzrost PKB w strefie euro i w Japonii byłby wyższy o 0,5 pkt proc., natomiast w Wielkiej Brytanii o 0,25 pkt proc., a w Stanach Zjednoczonych o 0,7 pkt proc. Skutki dla inflacji były natomiast wyraźnie zróżnicowane w zależności od zmian w kursie walutowym.
Czynnikami ułatwiającymi dostosowanie w Polsce były silna aprecjacja złotego wobec dolara, wzrost zatrudnienia i dochodów