Dziennikarz pewnej liberalnej gazety zapytał mnie, czy jest u nas miejsce na nowy bank. Jako zdeklarowany liberał, znałem odpowiedź: oczywiście, ale... Dziennikarz nie pozwolił mi skończyć i spytał dlaczego „ale”. Odpowiedziałem, że rynek jest ograniczony i niestety wszystko jest już zajęte.

Nastąpił mały impas, bo pomieszanie logiki stosowanej z matematyką w Polsce zawsze psuje miły nastrój. Dla ratowania płynności konwersacji dodałem: taki nowy bank, nazwijmy go roboczo Superbank (nazwę już zastrzegłem, gdzie trzeba), musiałby odebrać udziały w rynku innemu bankowi albo nawet kilku, jeśli miałby odnieść sukces. No właśnie, to co i komu bank mógłby odebrać?

Czułem, że precyzyjna odpowiedź może skończyć wywiad, więc powiedziałem wymijająco: to zależy. Po pierwsze, jakie nowe usługi (produkty) zaoferuje Superbank, jakie nowe metody sprzedaży (w slangu „kanały dystrybucji”) oraz do jakich nowych grup klientów skieruje ofertę. Można dodać jeszcze niskie marże i zero prowizji. I tu ocieramy się trochę o ludowe powiedzonko, że drogo kupić i tanio sprzedać to każdy potrafi, ale to w kontekście Superbanku byłoby nietaktem.

Zrobiło się nudnawo, bo gdy mówiłem, dziennikarz nie mógł się przebić z kolejnym pytaniem, więc zaatakował z kompletnie innej flanki: czy mógłby pan to rozwinąć. Powiedziałem: produktów bankowych ci u nas dostatek, inwencja różnych zmasowanych służb marketingowych idzie w kierunku, jak to opakować, by klient się nie zorientował, że to jednak zwykły depozyt lub konwencjonalny kredyt. Kanały dystrybucji opasały nasz kraj gęsto, znacznie gęściej niż autostrady w obietnicach polityków w szczycie kampanii wyborczej, a do tego wszyscy już mają home banking, internetbank, kioski, portal klienta, e-fakturę, wydłużony kanał sprzedaży, call center, infolinię, COK, POK, polecenie zapłaty, 17 rodzajów kart kredytowych i pięć debetowych (wszystkie bezpłatne, bez prowizji, zastrzeżenie w czasie realnym). Czyli – podkreślałem – miejsce jest, ale biznesu nie ma.

Rozmówcy nie podobała się ta konkluzja, bo była za mało wolnorynkowa. To nie ma szans dla Superbanku? Została nam jeszcze czwarta opcja: może zacząć drogo kupować, np. ludzi i lokale, a potem rozpocząć permanentne promocje. Czyli, rzekł redaktor, najtańsze produkty w najdroższym banku. – Tak by wynikało, powiedziałem z pewnym zażenowaniem, że nie doceniłem tego modelu biznesowego.