Czeka nas jeszcze co najmniej rok niepewności – w tym czasie wskaźniki gospodarcze mogą nadal spadać. Niektóre z nich, zazwyczaj wyprzedające koniunkturę, pokazują, że w dużych krajach powoli odradza się siła globalnej gospodarki. Ale to za mało, by otrąbić koniec kryzysu. Trudne czasy się nie skończyły.
Dowodem na to jest także sytuacja polskich przedsiębiorstw – co potwierdzają dane znanej światowej wywiadowni gospodarczej Dun & Bradstreet. Kondycja firm wyraźnie się pogorszyła, mimo że jesteśmy jednym z niewielu krajów w Europie – ba, nawet na świecie – gdzie dojdzie do wzrostu PKB w tym roku. Gorsze nastroje wśród przedsiębiorców to efekt spadku popytu na ich produkty.
Problemem jest także finansowanie rozwoju polskiej przedsiębiorczości. Póki bankowcy nie zaczną wierzyć, że to już koniec kryzysu, nie dojdzie do złagodzenia reguł udzielania kredytów dla firm.
Jedyną szansą na nakręcenie gospodarki jest odrodzenie konsumpcji. Nic jednak nie wskazuje, że w Polsce może to szybko nastąpić. Są za to coraz gorsze prognozy dotyczące wzrostu bezrobocia. Bez pracy pozostanie w tym roku już nie około 12, ale być może nawet ponad 13 proc. Polaków. Jeszcze gorzej zapowiada się początek przyszłego roku.
Czy powinniśmy się bardzo martwić? Niekoniecznie. U nas w porównaniu nawet z Wielką Brytanią, Irlandią czy Hiszpanią wciąż jest jeszcze eldorado. Także dlatego, że my słowo "kryzys" definiujemy zupełnie inaczej. Dla nas oznacza ono brak pieniędzy na kupno schabowego z kapustą. Dla nich brak pieniędzy na szampana i ostrygi.