„Nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch” – kto pierwszy użył tych słów? Trudno dociec, ponoć ich rodowód sięga lat 30. ubiegłego wieku. Pewne jest natomiast jedno: darmowość jest iluzją, za którą ktoś jednak musi zapłacić. To samo dotyczy wszelkich regulacji.
Handel właśnie podsumowuje koszt szeregu zmian, jakie musi wprowadzić – od opornie startującego systemu kaucyjnego, przez miejsca do ładowania e-aut, koszty rozszerzonej odpowiedzialności producenta wyrobów pod markami własnymi sieci, po planowane restrykcje w handlu alkoholem. Zebrało się tego – szacunkowo – 8 mld zł.
Regulacje „lądują” w cenach
Skoro cała branża, jak jeden mąż ma ponieść ten koszt, motywacja do przerzucenia go na klientów jest powszechna. I mało prawdopodobne, by ktoś szlachetnie wziął dodatkowe wydatki „na klatę” zmniejszając swój zysk (i dywidendę dla właścicieli). Wcześniej czy później wszyscy wrzucą to w ceny.
Owszem, niektóre regulacje zmieniają rozkład kosztów – jak ów wprowadzany z dużym poślizgiem system kaucyjny. Koszt utylizacji butelek i puszek ponosiły dotychczas głównie samorządy, które są odpowiedzialne za zagospodarowanie odpadów na swoim terenie. Ale czy dzięki tej rewolucyjnej zmianie mieszkańcy płacący za wywóz śmieci odczują jej skutek w postaci obniżki opłat?
Czy JPK skasował szarą strefę? Niekoniecznie
Każda regulacja ma swój koszt – po rozszerzeniu na małe firmy obowiązku słania do fiskusa Jednolitego Pliku Kontrolnego księgowe jak kraj długi i szeroki natychmiast podniosły ceny swych usług. Fiskus zwiększył kontrolę nad podatnikami, by łatwiej wyłapywać tych kupujących na daninach państwowych, co jest społecznie korzystne. Ale koszt poniósł nie on, tylko przedsiębiorcy.