Drugą, mniej akademicką, ale równie ważną zasadą jest – jeśli twoje przychody nie rosną, twój biznes skazany jest na porażkę.

Oba te wymogi najmocniej odczuwają spółki giełdowe. W końcu inwestorów interesuje tylko, by ich pieniądze na siebie zarabiały. W ten sposób rodzą się giełdowe aberracje, gdzie np. firma obsługująca myjnie samochodowe nagle zostaje deweloperom albo na odwrót. Można stworzyć zasadę niemal jak z podręcznika sukcesu – idź tam, gdzie jest zysk. Rokrocznie dotyka to firm na całym świecie. Co pewien czas potentatów niektórych branż. Zwykle dzieje się to wtedy, gdy ich marże zaczynają topnieć. Innymi słowy – na tym biznesie nie da się zarobić tyle, ile dotychczas.

[wyimek][link=http://blog.rp.pl/salik/2010/04/11/hubert-salik-pogon-za-zyskiem/]Skomentuj na blogu[/link][/wyimek]

Wydaje mi się, że powoli nadchodzi czas umierania kilku takich gwiazd biznesowego firmamentu. Jedną jest np. fińska Nokia – która przeszła drogę podobną do koncernu IBM w latach 90. Marże na produkcji sprzętu spadały wówczas proporcjonalnie do wzrostu marż z produkcji oprogramowania i usług z nim związanych. Pałeczkę IBM przejął Microsoft – przez wiele lat najbardziej zyskowny koncern świata. Jego rentowność od pewnego czasu podgryza Google, wprowadzając na rynek darmowe produkty, za które Microsoft dotychczas brał pieniądze (pakiety biurowe) lub traktował je jako element przewagi konkurencyjnej (przeglądarka Internet Explorer). Do tego dochodzi nasycenie rynku tym, na czym głównie zarabia koncern z Redmond.

Microsoft ma dwie drogi. Może patrzeć, jak stopniowo odchodzą od niego klienci do darmowej konkurencji zarabiającej na reklamach albo podjąć rękawicę. Wprowadzając darmową, internetową wersję Worda i Excela, wybrał ten drugi wariant. Prędzej czy później będzie musiał jednak znaleźć inny pomysł na biznes. Albo zgasnąć.