Z liczących się instytucji w polskich rękach pozostały PKO BP i BGK. Reszta to małe banki albo co najwyżej średnie. W dodatku to, co nazywamy polskimi rękami, tak naprawdę jest jedną silną państwową dłonią.

Sytuacja, w której większość banków to w rzeczywistości "polskie końcówki" wielkich międzynarodowych korporacji finansowych, stwarza wiele zagrożeń. Najlepiej pokazał to ostatni kryzys, gdy na naszym rynku międzybankowym zamarły transakcje z powodu obaw zagranicznych banków obciążonych złymi doświadczeniami z rodzimych krajów. Przed kryzysem obronił nas NBP. Istotniejsze jest jednak to, że dla banków zagranicznych najważniejszy jest interes centrali, a nie to, co dzieje się u nas.

Dlatego wart rozważenia jest pomysł, by to polski kapitał wykorzystał trudną sytuację irlandzkiego banku AIB i kupił od niego Bank Zachodni WBK. Pytanie tylko, kto ma ucieleśniać ten polski kapitał. Jeżeli mają się na to zrzucić podatnicy albo jeśli mają wydać na to pieniądze państwowe firmy, to jest to bardzo zły projekt. Państwo może wspierać taką transakcję, przekonywać inwestorów, obiecywać życzliwość, ale nie kosztem finansów publicznych.

Jeżeli PKO BP zainwestuje w akcje swojego konkurenta, to z punktu widzenia jego efektywności i płaconych przez niego podatków będzie to chybiona inwestycja. Można sobie wyobrazić, że tak jak w przypadku kopalni Bogdanka kontrolny pakiet akcji obejmą fundusze emerytalne. Można wyobrazić sobie też publiczną sprzedaż akcji BZ WBK.  Jest parę możliwości, w których realizacji może pomóc państwo. Ważne jest, że wszystkie są mało prawdopodobne, bo rozproszeni akcjonariusze mogą zapłacić Irlandczykom mniej niż jeden duży inwestor branżowy. Ale jest czas kryzysu i wszystko może się wydarzyć.