Konferencja będzie o wszystkim. Jak zauważył The Daily Telegraph od darmowych środków antykoncepcyjnych dla każdego, do nowych technologii w rolnictwie. Ale najważniejszy temat monstrualnego najazdu na Copacabanę to ochrona środowiska, ocieplenie klimatyczne i zielona energia. Wszyscy będą ostrzegać i podkreślać. Na szczęście to bez znaczenia. Znaczenie miało w ostatni piątek trzecie już polskie weto wobec planów redukcji emisji CO2 w Unii Europejskiej, które postawił w Brukseli wicepremier Waldemar Pawlak.
Tym razem chodziło o redukcję emisji w energetyce po 2020 roku. „Oczekiwaliśmy klarownego stwierdzenia, że wszelkie nowe cele będę wyznaczane tylko, gdy będzie osiągnięte porozumienie z innymi wiodącymi gospodarkami" – oświadczył spokojnie Pawlak. Ponieważ takiego sformułowania w propozycjach Komisji Europejskiej nie było - postawił weto. Całkiem rozsądnie. Producenci urządzeń do zielonej energii dostrzegli w niej zieloną żyłę i robią z Komisją Europejską co chcą, mając za sojusznika duńską komisarz do spraw klimatu Connie Hedegaard. Sens tych propozycji jest jednak umiarkowany biorąc pod uwagę, że Chiny czy Indie wyemitują 10 razy więcej niż my ograniczymy. Na razie za cenę gigantycznych dotacji Europa – jak podał w poniedziałek Eurostat – w 2010 roku doszła do 12,4 procentowego udziału energii odnawialnej w źródłach energii (Polska do 9,4 procenta) i wydaje się, że w takim tempie –od 0,5do 1 punktu procentowego rocznie- zrealizuje swoje cele do 2020 roku (Europa 20 proc., Polska 15 proc.).
Tyle, że świat w tym czasie będzie już zdrowo zagazowany. Kilka dni temu Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) podała dane o emisji CO2 w 2011 roku. Padł rekord – 31,6 gigaton, 3,2 procent więcej niż rok wcześniej. Kraje najwyżej rozwinięte, należące do OECD, zredukowały emisję o 0,6 proc., kraje spoza OECD zwiększyły - w tym Chiny o 9,3 proc. Bo nie pomysły z Brukseli, lecz ekonomia decyduje. Dla ludzi to co tańsze jest lepsze i jak ubodzy poczują wzrost gospodarczy w kieszeni, mają w nosie, co zielonogłowi opowiadają o zalewaniu kontynentów z powodu ocieplenia klimatycznego.
Ten zdrowy rozsądek ma zresztą racjonalne podstawy. Każdy oglądał pewnie mapy, jak będzie wyglądał świat, gdy z powodu ocieplenia klimatycznego poziom wód w oceanach podniesie się o 2, 3, 7 metrów. I mapy topniejącej pokrywy lodowej na Grenlandii oraz w Arktyce. Tyle, że poziom wód w oceanach z powodu Arktyki ( badania Moholdt i in., 2012) podnosi się w tempie 0,025 milimetra na rok, czyli 2,5 milimetra na 100 lat. A w sumie, z różnych powodów, maksimum 2,5 milimetra na rok (25 centymetrów na 100 lat, badania Wada i in.). I dlatego nadal możemy spokojnie jeździć do Wenecji. I jeszcze nasze prapraprapraprawnuki będą mogły.
Bjoern Lomborg, duński ekonomista wyczulony wszakże na sprawy klimatu i ochrony środowiska ale i jeden z niewielu, którzy nie oszaleli, przed konferencją w Rio napisał , że co roku na 1 jedną osobę, która ginie z powodu większego natężenia katastrof żywiołowych ze względu na ocieplenie klimatyczne, 210 umiera z powodu braku czystej wody, odpowiednich warunków sanitarnych i spalania w piecu paliw takich jak krowie placki. "Tymczasem środki , które mogłyby ich uratować przeznacza się na panele słoneczne, wiatraki, biopaliwa i inne wariactwa bogatego świata" – pisze Lomborg w komentarzu dla Project Syndicate.