To sposób na radzenie sobie z osławioną opłatą interchange – mytem, jakie banki ściągają z wszystkich wyposażonych w terminale placówek za transakcje bezgotówkowe. I oto paradoks: z jednej strony jesteśmy bombardowani zachętami do płacenia kartą, z drugiej – ograniczani dostępnością transakcji. Bo nie chodzi tylko o – bezprawny – limit wysokości płatności. Zdarzają się sklepy, w których wprost mówi się klientowi: chcesz płacić kartą, bardzo proszę – ale będzie drożej. Inne (celują w tym wielkie sieci handlowe) potrafią, zwłaszcza w weekendy, mieć notorycznie „awarie" terminali.

Wydawało się jeszcze niedawno, że wszystko jest na dobrej drodze. Operatorzy, banki i handlowcy spotykali się pod egidą NBP, by ustalić możliwości zejścia z opłaty. Niestety, wyłamał się MasterCard – i z porozumienia nici. Pozostał system nakazowo-rozdzielczy. NBP ma do końca lipca przesłać do Ministerstwa Finansów projekt ustawy, obniżającej opłaty interchange do 1,1-1,2 proc. w 2013 roku i 0,7- 0,84 proc. w roku 2017. Resort ma się potem zastanowić, czy poprze projekt i uwzględni go w przygotowywanej nowelizacji ustawy o usługach płatniczych.

Pytanie – co na to MasterCard. Czy dostosuje się do ewentualnych nowych rozwiązań (trudno mu będzie tego nie zrobić), czy może zdecyduje się na jakieś spektakularne posunięcie (ciekawe, jakie)? Raczej mało prawdopodobne jest, by na znak protestu wycofał się z Polski. Ale może, wzorem banków, które po ograniczeniu wysokości oprocentowania kredytów konsumenckich wprowadziły rozliczne opłaty dodatkowe (choćby za monit listowny czy telefoniczny), zacząć próbować odbijać sobie straty na handlowcach. Ci albo przerzucą je na klientów, albo... pojawią się w sklepach napisy „Nie przyjmujemy płatności kartami MasterCard". Wtedy zagotują się bankomaty.