W 2014 r. podstawowa stawka VAT miała wrócić z obecnych 23 do 22 proc. Dziś już wiadomo, że nie wróci co najmniej do 2016 r. Również podatek PIT – progi podatkowe, zryczałtowane koszty uzyskania przychodów i kwoty zmniejszające podatek – zostaną zamrożone na kolejnych kilka lat (do 2016 r.). Za to na firmy zostaną nałożone kolejne obciążenia podatkowe. Dodajmy do tego (zapisaną już w ustawach) likwidację ulgi na Internet dla większości internautów, ograniczenie w uldze prorodzinnej i inne cięcia w fiskalnych przywilejach.
Summa summarum, rząd chce jeszcze głębiej sięgnąć do naszych kieszeni. Argument za takimi rozwiązaniami jest jeden: kryzys, recesja, załamanie, zapaść itp. I trudno uznać go błahy, zresztą większość krajów UE w reakcji na spadek dochodów państwa na skutek mniejszej aktywności gospodarczej stara się jeszcze więcej wycisnąć z podatników. Szkoda jednak, że tym działaniom – przynajmniej w Polsce – nie towarzyszą prawdziwe reformy po stronie wydatków.
Po tym, jak rząd zlikwidował tzw. wcześniejsze emerytury, o dalszym likwidowaniu przywilejów emerytalnych dla wybranych grup społecznych nic nie słychać. Rząd zapowiedział zmiany w Karcie nauczyciela, które miały ograniczyć wydatki na edukację (nie zmniejszając płac nauczycieli). Skończyło się na poprawkach kosmetycznych. Za to we wzruszającym odruchu społecznej solidarności dłuższe urlopy macierzyńskie premier Donald Tusk przyznał także matkom I kwartału...
To wszystko można byłoby jeszcze wybaczyć, gdybyśmy w zamian za nasze podatki dostawali usługi publiczne o coraz wyższej jakości. Niestety, tak nie jest. Państwo wtrąca się coraz bardziej do naszego życia, ale w coraz bardziej – moim zdaniem – chaotyczny sposób.