Najpierw agencja Fitch, a potem Moody’s ogłosiły, że zmieniają perspektywę ratingu polskich obligacji na negatywną.
Dla uporządkowania pojęć. Rating rządowych obligacji nie jest (wbrew temu, co się czasem sądzi) całościową oceną polityki gospodarczej kraju. Jest tylko oceną ryzyka, że rząd nie odda w terminie pożyczonych przez siebie pieniędzy. To dość ważne rozróżnienie: analitykom agencji wcale nie musi podobać się polityka rządu. Jak długo jednak nie zagraża ona odmową spłaty na czas długów, ich porada dla inwestorów kupujących obligacje (czyli właśnie rating) będzie brzmiała: ryzyka nie ma. Oczywiście ryzyko można stopniować. Skala ocen rozciąga się więc od A (od najlepszego AAA, przez AA, po zwykłe A), poprzez równie zróżnicowane B i C, po D (bankructwo). Dodatkowo każdy stopień może być modyfikowany o plus albo minus. Ratingi od BBB w górę określa się mianem „inwestycyjnych”, co oznacza, że ryzyko związane z obligacjami jest niskie. Poniżej BBB mamy już „ratingi spekulacyjne”. Innymi słowy – kupuj, jeśli chcesz, ale robisz to na własne ryzyko. Oczywiście im niższy rating, tym wyższych odsetek żądają inwestorzy, jeśli rząd chce im sprzedać swoje obligacje.
Kiedy Polska pierwszy raz wystąpiła o ocenę ratingową w roku 1995, otrzymaliśmy ją na spekulacyjnym poziomie BB, ale już kilka lat później awansowaliśmy na inwestycyjny poziom BBB, a wraz z członkostwem w Unii na poziom A (w naszej części Europy lepszy rating AA mają tylko Czechy i Słowenia, a gorszy BBB Węgry i kraje bałkańskie). Agencje Fitch i Moody’s potwierdziły obecnie ten poziom, zwracając przede wszystkim uwagę na stosunkowo szybki wzrost PKB i umiarkowany poziom długu. W czym więc problem?
Otóż agencje, poza samym przyznaniem ratingu, wyrażają jednak swoją opinię na temat tego, w którą stronę zmierza kraj. Jest to „perspektywa”, czyli prawdopodobny kierunek przyszłych zmian ratingu. Perspektywa negatywna, którą sformułowały ostatnio obie agencje, mówi inwestorom dokładnie tyle: wprawdzie nadal nie ma powodu do obaw co do terminowej spłaty długu, ale obserwujemy uważnie, co się dzieje w Polsce. Póki co na naszą korzyść działa dość szybki wzrost gospodarczy, ale nie jest wcale pewne, jak długo się utrzyma (otoczenie gospodarcze kraju jest nadal fatalne, a inwestycje pozostają na niskim poziomie). Dług jest umiarkowany, ale szybko rośnie. A co najgorsze, nie widać perspektyw szybkiego wyhamowania tej tendencji. Rząd pod presją sytuacji zwiększa wydatki (obrona narodowa, płace w budżetówce), ale jednocześnie w stosunku do transferów socjalnych kontynuuje politykę „niczego nie zabierzemy, co dali poprzednicy”. Prezydent jasno mówi, że będzie wetował prawie wszystko, co tylko trafi na jego biurko, uniemożliwiając poprawę sytuacji budżetowej. A opozycja tylko się cieszy, roniąc krokodyle łzy nad deficytem budżetowym i opowiadając bajki o tym, jaki rzekomo był niski za premiera Morawieckiego (w ostatnim roku był niewiele niższy niż dziś, tylko ukrywany księgowymi sztuczkami).
Jeśli nie zdarzy się jakiś cud, nasz rating zostanie obniżony. Tylko tyle, bo żaden gwałtowny kryzys nam nie grozi (głównymi nabywcami obligacji są polskie banki, które nadal będą to robić), i aż tyle, bo stopy procentowe wzrosną i kurs złotego się osłabi.