Właśnie wróciłem z urlopu w górach, gdzie z lekkim zdziwieniem z oddali obserwowałem boje o zakaz nocnej sprzedaży alkoholu w sklepach w Warszawie. Zdziwienie budziło nie tylko kuriozalne starcie radnych z KO z „ich” prezydentem stolicy. Ale także to, że sprawa ta ujawniła naszą polską hipokryzję dotyczącą regulacji handlu.
Apteki pod ścisłą kontrolą, alkohol bez ograniczeń?
Bo skoro bez protestów w swoim czasie wprowadzono w Polsce ustawowy limit aptek „jedna na 3000 mieszkańców”, dodatkowo zakazując sytuowania ich bliżej niż 500 m jedna od drugiej, to dlaczego debata o alkoholu budzi tak wielkie emocje? Dostęp do roztworów C2H5OH to dla Polaków sprawa życia i śmierci, a do leków – już nie?
Polskie prawo oddaje decyzje ws. liczby i usytuowania punktów sprzedaży alkoholu (sklepów i gastronomii) w ręce radnych gmin i miast, określając tylko minimalną odległość od szkół i kościołów. To potężna władza, z której korzystają oni chyba niezbyt dobrze, skoro sklep z alko w sąsiedztwie staje się dla ich wyborców dopustem Bożym. Czyżby chodziło o kasę z opłat za napoje wyskokowe, która trafia do gmin? Im więcej miejsc z alko, im wyższy ich obrót, tym więcej w lokalnym budżecie. Pokusa zbyt silna, by jej nie ulec?
SOR-y pełne pijanych, a rachunek płacą podatnicy
Zwłaszcza że koszty nocnych eskapad „pod wpływem” ponosi kto inny: Narodowy Fundusz Zdrowia, czyli w uproszczeniu wszyscy podatnicy. Wedle serwisu Menedżer Zdrowia, w ciągu dekady liczba pijanych trafiających na Szpitalne Oddziały Ratunkowe wzrosła o niemal dwie trzecie. Dlaczego pijacy za to nie płacą, skoro np. komunikacyjne ubezpieczenie OC nie pokrywa strat spowodowanych pod wpływem alkoholu? Ubezpieczyciele mają więcej oleju w głowie niż urzędnicy NFZ i Ministerstwa Zdrowia? Wizyta komornika po wizycie na SOR-ze niejednego z zawianych pacjentów by otrzeźwiła.
Nie jestem zwolennikiem nadmiernych regulacji w gospodarce. I dziwię się, gdy Polacy akceptują np. absurdalny zakaz handlu w niedziele, ale w kwestii nocnej prohibicji w sklepach serce mam rozdarte. Przyznaję, że zakaz obejmujący sklepy może się wydać kuszący. Z badań opinii publicznej wynika też, że ponad 60 proc. Polaków jest za. Ale wątpię, by on sam rozwiązał problem, jeśli radni hojnie rozdający koncesje nie otrzeźwieją, a za ekscesy pijaków kończące się na SOR-ze będziemy płacić my wszyscy.