Wojciech Warski: Eurostraszak na wybory

Nic gorszego niż przyjęcie euro nie mogłoby spotkać rządu premiera Mateusza Morawieckiego, ponieważ nie mógłby uprawiać polityki gospodarczej bezkarnie pozbawiającej społeczeństwo jego zasobów.

Publikacja: 30.06.2023 03:00

Wojciech Warski: Eurostraszak na wybory

Foto: Chris Ratcliffe/Bloomberg

Euro przewija się ostatnio w dyskursie publicznym jakby nieco rzadziej. Trudno orzec, czy bardziej zadziałało niespełnianie dziś przez Polskę kryteriów z Maastricht, oczywiste choćby przez dwucyfrowa inflację, czy siedem lat obrzydzania społeczeństwu tej waluty przez prezesa Glapińskiego i cały obóz rządzący.

Euro uczyniono wrogiem publicznym, nieomal synonimem znienawidzonej Brukseli i złych Niemców – a bez wroga rycerze prawicy nie mieliby z kim walczyć. Pragmatycznie więc, ekonomiści oraz politycy opozycyjni unikają zderzania się z populistami w tak niewdzięcznym wyborczo temacie. Bo zmasowana propaganda TVPiS i mediów zależnych ekonomicznie od władzy jest na tyle skuteczna w straszeniu społeczeństwa euro, że zyskać punkty wyborcze trudno, a narazić się elektoratowi, który nie ma obowiązku rozumieć praw ekonomii – łatwo.

Dlaczego władza boi się euro

Tematem do dyskusji ze społeczeństwem nie powinna więc być kwestia samego euro, ale dlaczego władza tak desperacko nie chce tego euro wprowadzić?

Euro jako waluta unijna zyskało już raz – całkiem świadomą – akceptację społeczeństwa, gdy w referendum 2003 roku Polacy głosowali za wejściem do Unii Europejskiej. Jeszcze w chwili oddawania władzy przez PO-PSL, euro popierało dwóch na trzech dorosłych Polaków. Po siedmiu latach maglowania umysłów społeczeństwa wydaje się sukcesem, że tylko 50 proc. jest przeciwnikiem jego wprowadzenia, choć odsetek entuzjastów euro zmalał do co czwartego.

Jaki więc teraz rozmawiać ze społeczeństwem, by rzetelnie oceniło cele, wady i zalety przejścia ze złotego na euro? Tylko mówiąc prawdę i nie ukrywając źródeł zagrożeń. Podstawowym argumentem winno być to, że waluta euro wymusza odpowiedzialne rządzenie i nieokradanie społeczeństwa każdego z krajów Eurolandu przez rządzących.

Nic gorszego niż przyjęcie euro nie mogłoby spotkać rządów premiera Morawieckiego, ponieważ nie mógłby uprawiać polityki gospodarczej, bezkarnie pozbawiającej społeczeństwo jego zasobów. A to jest najważniejszym skutkiem dużo za dużej – jak na obiektywne, zewnętrzne warunki ekonomiczne – dwucyfrowej inflacji, postrzeganej przez ludność jako drożyzna.

Niedawno NIK oszacował wielkość „podatku inflacyjnego” w samym 2022 roku na 150 mld zł. Tak, miliardów – 150 tysięcy milionów! O tyle zmalała przez rok wartość oszczędności gospodarstw domowych i rezerw finansowych firm (ekonomiści z SGH Andrzej Sławiński oraz Stanisław Kluz podali takie szacunki w tekście „Ile kosztuje Polaków inflacja?”, „Rzeczpospolita”, 22 lutego 2023 r. – red.).

W sytuacji hojnego rozdawnictwa na programy socjalne i wobec konieczności utrzymywania setek pasożytniczych fundacji i spółek córek Skarbu Państwa nie dziwi wstrzemięźliwość rządu i NBP w walce z inflacją. Ekonomiści nie mają wątpliwości, że obie te instytucje, zlane wraz z PFR w jeden mechanizm zarządzania finansami publicznymi i długiem publicznym, działają „w zmowie i porozumieniu”, generując na potrzeby budżetu pieniądz inflacyjny. Większa inflacja to więcej (nominalnie) kasy z VAT, PIT i CIT! A o to przecież chodzi, bo skądś rozdawaną przedwyborczo kasę trzeba wziąć…

Elastyczność obniżania wartości złotego

Nieraz słyszeliśmy w przekazie rządowym oraz prezesa NBP Adama Glapińskiego, że własna „narodowa” waluta pozwala elastycznie reagować na zewnętrzne szoki makroekonomiczne. To oczywiście prawda, chociaż obecnie szoki są głównie wewnętrzne i powodowane przez rząd. Ludowi nie objaśnia się, co to właściwie znaczy. Nie mówi się, że owa elastyczność to jest możliwość obniżenia wartości pieniądza krajowego, gdy rząd nie ma już pomysłu, jak załatać budżetowe dziury.

Obniżając tę wartość stopniowo, przez inflację, można liczyć, że suweren „nie pokapuje się” i da się stopniowo ugotować jak przysłowiowa żaba. Gdyby walutą był pieniądz europejski, rząd musiałby dokonać drastycznej operacji cięcia wydatków – od inwestycyjnych po socjalne – a może nawet (apage, Satanas!) obniżyć emerytury zamiast obiecanej n-tej. Utrata władzy przez nieudolny rząd gwarantowana. A tak, ze złotym – lud nie dość, że się przeciw układowi rządzącemu nie burzy, to jeszcze cieszy, że jest przekupywany swoimi własnymi pieniędzmi!

Argumenty gospodarcze

Drugim ważnym i niedocenianym argumentem jest kwestia bezpieczeństwa kraju i ludności. Bez wątpienia kraj Eurolandu będzie chętniej broniony militarnie i gospodarczo przez całą Unię w razie jakiejkolwiek formy agresji ze wschodu. To ten czynnik, a nie tylko kwestie ekonomiczne, zdecydował np. o wejściu krajów nadbałtyckich do euro. Również inwestycje zagraniczne nie będą zatrzymywać się w Polsce na linii Wisły, ale raźniej ekspandować na słabiej rozwinięty wschód Polski.

Są też argumenty natury przemysłowej, gospodarczej. W ramach kooperacji międzynarodowej, mimo znacznego postępu technologicznego polskich firm, pozostajemy w dużej części montownią, a nie producentem agregatów lub wyrobów finalnych. Dlatego mamy zbyt mały udział w wartości dodanej eksportowanych produktów.

Obecność w strefie euro byłaby naturalnym stymulatorem zmiany tej sytuacji, pozwalającej polskim firmom czerpać z eksportu większe profity. Bo euro w naturalny sposób ułatwi plasowanie się w łańcuchu dostaw producentów ze strefy euro, co stopniowo pozwoli zwiększyć udział polskich firm w wytwarzanej wartości dodanej.

Operowanie euro dałoby też polskim firmom relatywnie niżej oprocentowany pieniądz na rozwój. Są wprawdzie głosy takie, jak opinia prezesa GPW Marka Dietla, że niższe stopy procentowe dla firm i państw to zachęta do nadmiernego zadłużania się, ale włóżmy je do szufladki z etykietą „curiosum”.

W warunkach bardzo niskiej stopy inwestycji w ogóle stymulowanie inwestycji własnych firm jest tym bardziej konieczne, im bardziej nikną w politycznej mgle pieniądze z KPO. Ich nieotrzymanie jest chyba największym przestępstwem ekonomicznym układu rządzącego wobec Polaków.

Na decyzyjnym marginesie

Nieobce winno nam też być poczucie godności narodowej i pilnowanie interesu ekonomicznego. W tej chwili najważniejsze decyzje gospodarcze w Europie podejmowane są z kompletnym pominięciem Polski i jej opinii. To swoisty „dorobek” rządów tzw. Zjednoczonej Prawicy, że wyizolowała nas z kręgów decyzyjnych w Unii. Bez euro pozostaniemy na dekady krajem „drugiej prędkości” rozwoju, postrzeganym jako ułomny i bardziej ryzykowny w kooperacji międzynarodowej.

A co jest przeciw? Jeżeli przyjąć założenie odpowiedzialnego rządzenia – trudno znaleźć. Bez tego założenia lista jest oczywiście znacząca, bo pojawiają się zagrożenia związane z koniecznością utrzymania stabilności makroekonomicznej, mimo popełnianych naruszeń i przestępstw. A to mogłaby być kwadratura koła.

Jak dojść do euro

Po tylu latach „prania mózgów” Polaków przez propagandę rządową zadanie dojścia do euro nie jest trywialne. Jako pierwszy krok należy odtworzyć w NBP zlikwidowany przez prezesa Glapińskiego departament ds. wprowadzenia euro. Po to, by oceniać skutki i warunki ewentualnego wejścia na podstawie współczesnych analiz dla Europy i świata po pandemii oraz wojnie, a nie esejów historycznych czy stanowisk doktrynalnych.

Po drugie, trzeba uruchomić rzetelny i odpartyjniony „marketing euro” w odzyskanych mediach publicznych, opierając się nie tylko na tych analizach, ale i na poczuciu prestiżu i bezpieczeństwa państw strefy euro.

Po trzecie, pokazując społeczeństwu długoterminowe skutki ekonomiczne uporu ekipy „niedobrej zmiany” trzymania się narodowej waluty. Pokazanie, że prawdziwym celem tej operacji było utrzymanie się przy władzy za wszelką cenę. Również za cenę obniżenia standardu życia Polaków teraz i w przyszłości. Slajdy z PowerPointa będą konieczne, ale dalece niewystarczające, by naród zrozumiał, jak bardzo jest w kwestii euro oszukiwany.

Dr Wojciech Warski jest przedsiębiorcą, ekspertem „Team Europe”, szefem Rady Gospodarczej Koalicji Polskiej

Euro przewija się ostatnio w dyskursie publicznym jakby nieco rzadziej. Trudno orzec, czy bardziej zadziałało niespełnianie dziś przez Polskę kryteriów z Maastricht, oczywiste choćby przez dwucyfrowa inflację, czy siedem lat obrzydzania społeczeństwu tej waluty przez prezesa Glapińskiego i cały obóz rządzący.

Euro uczyniono wrogiem publicznym, nieomal synonimem znienawidzonej Brukseli i złych Niemców – a bez wroga rycerze prawicy nie mieliby z kim walczyć. Pragmatycznie więc, ekonomiści oraz politycy opozycyjni unikają zderzania się z populistami w tak niewdzięcznym wyborczo temacie. Bo zmasowana propaganda TVPiS i mediów zależnych ekonomicznie od władzy jest na tyle skuteczna w straszeniu społeczeństwa euro, że zyskać punkty wyborcze trudno, a narazić się elektoratowi, który nie ma obowiązku rozumieć praw ekonomii – łatwo.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację