Dysonans jest coraz bardziej widoczny. Przez Europę przelewa się finansowa zawierucha. Belgia, Luksemburg, Francja i Wielka Brytania zapowiedziały wsparcie trzech banków kwotą ponad 20 mld euro. Brytyjczycy poszli jeszcze dalej, decydując się na nacjonalizację części banku Bradford & Bingley. Rok temu zrobili to samo w przypadku Northern Rock.
Dla Komisji Europejskiej nacjonalizowanie banków nie stanowi wielkiego problemu. Za Northern Rock Brytyjczykom się nie dostało, wszystko też wskazuje, że Belgom pompowanie miliardów w Fortis również ujdzie płazem.
Polska przez cztery lata wsparła stocznie kwotą 8,5 mld zł. Nawet nie uwzględniając rosnącej wartości złotówki, to nie więcej niż 2,5 mld euro. Jednak to stoczniowcy trafią na bruk, bankierzy zaś spokojnie przetrwają kryzys za biurkiem.
Sektor bankowy jest oczywiście ważniejszy niż stoczniowy. To w bankach spoczywają oszczędności milionów obywateli i od banków zależą sprawne (i bezpieczne) przepływy finansowe między firmami. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że stoczniowcy zapłacą za to, że chcieli przetrwać, podczas gdy bankowcom na sucho ujdzie zwykła chciwość. Mieli bowiem pewny zarobek, chcąc jednak dostać więcej, inwestowali w ryzykowne amerykańskie papiery dłużne.
Oczywiście jest w tym sporo przekory, cała ta historia nie ma bowiem jednego, negatywnego bohatera, który siedzi w Brukseli i wydaje autorytarne wyroki.