Ostatnie dane na temat produkcji sprzedanej w grudniu ubiegłego roku świadczą jednak o tym, że nadzieje te mogą okazać się płonne. Polacy przestraszyli się kryzysu i dość drastycznie ograniczyli wydatki.
Nie dlatego, że nie mają już pieniędzy – zdecydowana większość z nas zarabia dokładnie tyle samo, ile zarabiała w lipcu czy marcu. Wydatki ograniczyliśmy na wszelki wypadek – bo przecież i nas mogą zwolnić. Trudno zachować spokój w sytuacji, gdy od kilku tygodni zewsząd słyszy się niemal wyłącznie o zwolnieniach.
Mediów jednak zakneblować się nie da. Nie pomoże też ogólnonarodowa psychoterapia prowadzona od kilku tygodni przez Waldemara Pawlaka, który wykorzystuje niemal każdą okazję, by powtórzyć, że inni mają gorzej.
Na dodatek nieskuteczne dla utrzymania popytu mogą się też okazać cięcia podatkowe i pieniądze z Unii Europejskiej, które – jak zwykle – mają wielki problem, by dotrzeć do firm.
Wyjście z sytuacji jest tylko jedno: trzeba wykorzystać oczywistą zależność między pewnością zatrudnienia a poziomem konsumpcji.