[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/04/24/kryteria-z-maastricht-jakie-kryteria/]skomentuj na blogu[/link][/b]
To wyraźne świadectwo zbyt dużego optymizmu i tego, że błędem było wskazanie jesienią ubiegłego roku, gdy mówiło się już o kryzysie na świecie, że celem rządu jest wstąpienie do euro w 2012 r. Naraziło to na szwank wiarygodność polskich postanowień, tym bardziej że podejście głównej siły opozycyjnej i prezydenta do spraw euro jest znane.
W tym miejscu trzeba jednak zapytać, na ile jeszcze znaczenie mają kryteria z Maastricht, rzekomo podstawa unii walutowej. Trzeba przypomnieć księgowe zabiegi przyjętych do strefy euro Greków (choć nie spełniali oni wymagań) i Litwinów, którzy nie zostali przyjęci do eurolandu tylko dlatego, że nie spełniali kryterium inflacyjnego o 0,07 pkt proc. Albo dług publiczny Włoch, który w najlepsze przekracza 100 proc. PKB, a Włosi i tak płacą w euro za cappuccino.
W tym tygodniu okazało się, że na koniec ubiegłego roku aż osiem z 16 krajów strefy euro nie spełniało fiskalnych kryteriów wymaganych od eurogrupy. Nie spełniała ich też Polska. I pewnie gospodarcze spowolnienie sprawi, że trudno nam będzie je spełnić przez najbliższe kilka lat, co pewnie zamknie nam drogę do euro. A w Europie nie widać też chęci poszerzania eurogrupy, gdy kraje zmagają się z gospodarczym kryzysem.
Mimo tej podwójnej moralności i tak warto dążyć do spełnienia kryteriów z Maastricht. Na pewno się to nam opłaci i zaprocentuje, gdy koniunktura wróci. Nawet gdy ciągle będziemy płacili w złotych.