Przedsiębiorcom należy się ogromny szacunek, bo to ich determinacja stoi za świetnym wynikiem naszego kraju w porównaniu z innymi państwami Unii Europejskiej. Premier Donald Tusk powiedział w piątek, komentując dane: "Nie rościmy sobie pretensji do 100-procentowej zasługi w tym świetnym wyniku Polski". Cóż, zasady – po pierwsze nie szkodzić, po drugie niewiele robić – w pewnym sensie przyniosły efekt.
Nasza gospodarka jest na kilku kroplówkach, i to niezależnych od decyzji obecnego gabinetu. Spadły w tym roku podatki PIT do 18 i 32 proc. (to decyzja jeszcze rządu PiS), co na pewno pomogło konsumpcji, zwiększony został deficyt sektora finansów publicznych, a z Unii płyną cały czas pieniądze na inwestycje publiczne. To co najmniej kilkanaście miliardów, które wciąż chronią nas przed recesją.
Polska ma szanse przejść kryzys suchą nogą także dlatego, że – po tegorocznych doświadczeniach można to powiedzieć wprost – mamy własną walutę, której wahania wobec euro amortyzują negatywny wpływ zawirowań na rynkach finansowych. Motorem wzrostu gospodarczego w drugim kwartale był bowiem w dużej mierze eksport.
Konkurencyjność polskich firm na zagranicznych rynkach poprawił słaby złoty (od lipca 2008 r. do końca II kwartału nasza waluta straciła wobec euro 28 proc.) A więc nawet mimo niższych o 30 proc. zamówień nasi eksporterzy zarobili swoje i nie musieli zwalniać pracowników.
Co dalej? Czy gabinet Tuska spocznie na laurach, stwierdzając, że i tak mamy wzrost gospodarczy? Niestety, to obawy uzasadnione. Rząd – bojąc się dalszego spadku w sondażach popularności – nie tknie reform strukturalnych. A skutkiem będzie bezwładne dryfowanie gospodarki.