Komu i pod jakimi warunkami można zaufać?
U podstaw mechanizmów zniekształcających wyniki badań, na których opierają się eksperci, leżą zasady finansowania nauki. Jeżeli nawet pominiemy częste przypadki badań „na zamówienie" bezpośrednio lub pośrednio finansowanych przez producentów lub sprzedawców określonych produktów, to do głosu dochodzą mechanizmy i kryteria karier naukowych i „obiektywnego" przyznawania grantów badawczych. Pracownica amerykańskiej National Sicence Foundation określiła je w rozmowie ze mną następująco: recenzent szuka w bibliografii swoich prac, jeśli je znajduje, to czyta dalej, jeśli nie, odrzuca. Następnie sprawdza, czy osoba ubiegająca się o grant ma szanse potwierdzić jego wyniki. Jeżeli dochodzi do wniosku, że tak – popiera przyznanie grantu, jeśli nie – wnioskuje odrzucenie. W ten sposób konformizm utrwala wiele błędnych lub przestarzałych koncepcji.
Wywody Friedmana wskazują, że niewiele się pod tym względem zmieniło. Wielkie kariery w najbardziej prestiżowych ośrodkach naukowych robi się jednak, publikując zaskakujące „rewolucyjne" wyniki. Jeśli ich nie ma, a ambicja pali, to co niecierpliwsi uczeni uciekają się do fałszerstw.
Oto dwa „smakowite" przykłady spośród wielu przytaczanych przez Friedmana. W 2001 roku w „Nature and Science" oraz w kilku innych najwyżej notowanych czasopismach naukowych ukazały się artykuły fizyka ze słynnych Bell Labs Jana Hendrika Schona, który wykazywał, że pewne molekuły mogą funkcjonować jako elektroniczne przełączniki, stwarzając nadzieje na rewolucję w elektronice. Wkrótce okazało się, że większość danych została sfałszowana. W 2004 roku wyszło na jaw, że znakomity badacz malarii z Harvardu Ali Sultan fałszował wyniki badań, ubiegając się o fundusze federalne. W naukach społecznych i ekonomicznych kryteria prawdy nie są tak ostre, by trzeba było uciekać się do fałszerstw. Odrobina manipulacji pozwala uczonym wspierać wyznawane przez siebie poglądy polityczne, filozoficzne, a nawet obsesje, fobie czy uprzedzenia narodowe i etniczne oraz obficie karmić własne ego. Można też „naukowo podbudowywać" całkiem konkretne interesy ekonomiczne.
Skomplikowane problemy nie mogą mieć prostych rozwiązań. Dlatego błędne poglądy przybierają najczęściej postać „prawd objawionych", bezalternatywnych i wolnych od wszelkich wątpliwości. Są to „gwarantowane recepty na sukces" formułowane podobnie jak w książce kucharskiej w formie konkretnych zaleceń, a niekiedy całych sekwencji kroków, np.: „obniż deficyt budżetowy, obcinając wydatki socjalne, wprowadź euro, obniż podatki" albo „zwolnij połowę pracowników, pozyskaj środki z giełdy i sfinansuj plasowanie na rynku nowego produktu". Nawet jeśli te pomysły zawierają elementy racjonalności, to są jak Maria Stuart: piękne, ale nieszczęśliwe. Oczywiście nikt poważny na poważne ich nie bierze. Służą głoszącym je osobom do lansowania siebie i swoich usług. Fałszywe są z pewnością opinie wypowiadane przez „dyżurnych" ekspertów telewizyjnych. Przesądza o tym sama natura tego medium. W telewizji nie ma czasu na wątpliwości ani na rozumny namysł. Potrzebne są krótkie, pozytywne i efektowne stwierdzenia. Pamięć jest krótka. Te same osoby mogą wypowiadać w niewielkich odstępach czasowych przeciwstawne sobie opinie. Najczęściej jednakowo fałszywe.
Komu zatem i pod jakimi warunkami można zawierzyć? Bezgranicznie – nikomu. Jeżeli ktoś uważa, że opinie ekspertów czy doradców traktować można jak „protezę mózgu", względnie „alibi" uwalniające od odpowiedzialności za własne działania, to zawiedzie się srogo. Nawet korzystając z usług lekarza czy prawnika, trzeba zawsze zasięgnąć „drugiej opinii" i samemu wyrobić sobie własne zdanie w ważnej dla siebie sprawie. Trzeba więc szperać samemu po długich i nudnych opracowaniach. Najważniejsze są wątpliwości. Kto nie wątpi, ten nie wie.