Im bliżej sprzedaży większościowego pakietu akcji grupy Lotos, tym więcej emocji wyzwala ta prywatyzacja.
I zazwyczaj nie chodzi wcale o tzw. pozytywną energię. Rodzą się obawy, lęki, a nawet poczucie zagrożenia. Ich źródłem jest najczęściej perspektywa – a według niektórych – widmo inwestora z Rosji w gdańskiej spółce.
Opozycja w potencjalnych inwestorach ze Wschodu dostrzega wielkie zagrożenie. Dlatego też gdański europoseł PiS Jacek Kurski powiedział wczoraj, że obywatelski projekt ustawy o zachowaniu przez Polskę większości akcji grupy Lotos już trafił do laski marszałkowskiej. Prywatyzacja spółki – jak argumentował parlamentarzysta – może spowodować utratę energetycznej niezależności przez nasz kraj.
Jednak emocje to zły doradca, zwłaszcza doradca prywatyzacyjny. Dlatego dobrze, że przedstawiciele Skarbu Państwa, który przygotowuje sprzedaż gdańskiego koncernu, starają się zachować powściągliwość, także emocjonalną. O tym, że resort nie będzie się spieszyć, mówił wczoraj minister Aleksander Grad. Premier Donald Tusk zapewniał z kolei, że nie ma powodów, aby inwestorom z Rosji mówić kategorycznie "nie". Dodał, że wykaże się ostrożnością i czujnością, i nie ma to być czujność rewolucyjna.
Wiadomo, że najbardziej zainteresowane grupą Lotos są właśnie rosyjskie koncerny – TNK BP, GazpromNieft czy Rosnieft. Co więcej, innych oferentów na horyzoncie nie widać. I dziś wszystko wskazuje na to, że to właśnie Rosjanie będą w przyszłości kontrolować gdańską spółkę. To nie musi być dla firmy i dla Polski złe rozwiązanie, pod warunkiem, że zachowa się ostrożność, a uniknie niepotrzebnych emocji.