Politycy w kampanii wyborczej coraz śmielej sięgają po statystykę. Jednym chodzi o to, aby dowieść, że nigdy nie było tak dobrze. Inni chcą wykazać, że jeszcze nigdy nie było tak źle. Niestety, na ogół z danych statystycznych korzystają jak pijany z latarni: nie dla oświecenia, lecz dla podparcia.
W sierpniu hitem statystycznym było ubóstwo, a ściślej informacja, że 7,3 proc. Polaków żyje w ubóstwie; jeszcze częściej informację tę przekazywano w postaci: 3 miliony Polaków cierpi nędzę. Informacja jest prawdziwa, tyle że nie w Petersburgu, tylko w Moskwie, i nie dają po 100 rubli, tylko kradną zegarki.
Po pierwsze, wskaźnik ubóstwa jest o 1 pkt proc. niższy niż przed rokiem. Po drugie, wskaźnik ten wyznacza liczbę osób z dochodami poniżej 50 proc. średnich. Logika podpowiada zatem, że z wyjątkiem Kambodży w czasach Pol Pota zawsze jest dodatni.
Po trzecie, z danych światowych wynika, że niższy od Polski wskaźnik ubóstwa mają tylko kraje skandynawskie i Luksemburg. Od Kanady (11,4 proc.) przez: Japonię, Australię, Hiszpanię, Wielką Brytanię, Irlandię, Włochy aż po Stany Zjednoczone (17 proc.), rozciąga się strefa wskaźników dwucyfrowych.
Po czwarte, dane te można osłabić informacją, że granica ubóstwa w USA wynosi 1520 dol. na osobę miesięcznie; tak uboga (ok. 4 tys. zł) chciałaby być większość Polaków. Jednak, po piąte, trzeba zauważyć, że nasza granica ubóstwa (ok. 200 dol.) w Rosji jest poziomem zamożności, na Ukrainie – dobrobytu, na Białorusi – bogactwa, a na Kubie takich milionerów zamykają.