W 2010 r. przy korupcyjnej aferze m.in. dotyczącej zakupów klejów w Emes Mining wydawało mi się, że już niewiele mnie zaskoczy – posady stracili wtedy m.in. szefowie Kompanii Węglowej i Katowickiego Holdingu Węglowego. I choć skala zarzutów była różna w przypadku ponad 20 osób zamieszanych w sprawę (swoją drogą akt oskarżenia rodził się w bólach jakieś 2,5 roku...), bo chodziło o łapówki w wysokości od kilkunastu do kilkuset tysięcy złotych, to jednak sprawa była naprawdę poważna.
Wydaje się jednak, że jej wątpliwy blask może zblednąć przy sprawie ustawiania przetargów w kopalniach kupujących jakiś czas temu sprzęt Sandvik Mining. Powód? Wieloletni szef tej firmy (pracował tam do 2010 r.) Andrzej J. (jedna z najważniejszych osób w tej branży), poszedł na współpracę z prokuraturą, co jakiś czas temu ujawniła „Gazeta Wyborcza". „Rz" ustaliła, że J. wsypał ponad 70 osób – a wiele nazwisk to naprawdę znaczące postaci polskiego górnictwa, będące w pewnym momencie np. członkami zarządów firm węglowych.
Pojawia się więc pytanie, kto ma zarządzać branżą czarnego złota (ta przenośnia wyjątkowo pasuje do sytuacji...). I może się okazać, że łatwo nie będzie, jeśli pojawią się kolejne zarzuty, akty oskarżenia, procesy...
Szkoda, bo akurat teraz górnictwo węgla kamiennego potrzebuje dobrych kadr. I nie mam tu na myśli tylko zarządów, bo te ocenia już właściciel (w przypadku KHW i Kompanii Węglowej rolę walnego pełni tylko minister gospodarki), ale także szeroko rozumiane kadry kierownicze wyższego szczebla. W każdym razie i tak czeka nas długi serial pt. „Korupcja w polskim górnictwie". I coś mi mówi, że to jeszcze nie koniec.