Rzecz oczywista i z punktu widzenia prawa ewidentna. Kobieta przed wizytą w serwisie upewniła się nawet w tej sprawie na infolinii Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów. W serwisie, gdy tylko powiedziała o co chodzi, z twarzy pracowników ulotniły się wymuszone uśmiechy. Ich miny jednoznacznie mówiły, że opowiada banialuki. Panowie - średnio uprzejmi i już nie bardzo zainteresowani klientką - oznajmili, że nic jej nie przysługuje.

Kobieta nie dała się zbyć. Panowie, dalej nie mając pojęcia o co chodzi w stwierdzeniu o niezgodności towaru z umową, postanowili poradzić się wiceprezesa odpowiedzialnego za reklamacje. Wszystko trwało ponad trzy godziny. Klientkę zupełnie zlekceważyli. Do tego stopnia, że nawet nie raczyli powiedzieć o efektach rozmowy z szefem. Dopiero jak spytała, okazało się, że skończyli z nim rozmawiać dobrych kilkadziesiąt minut wcześniej. I oznajmili, że reklamacji nie uwzględnią i kropka.

W tym czasie pracownicy działu sprzedaży nadskakiwali pani, która przyszła oglądać nowy samochód. Z kolei ci z serwisu zaproponowali innej klientce wyczyszczenie piszczących klocków hamulcowych. Za... 500 zł. Bez mrugnięcia okiem. W jednej z popularnych sieci serwisów robią to już za 60 zł.

Jasne, każdy ma prawo wyboru swojej strategii biznesowej i cen. Jednak wszystkich równo obowiązuje znajomość prawa. Sprawa będzie miała ciąg dalszy, bo prawnik z UOKiK stwierdził, że sprawa jest jasna i następnym krokiem jest pismo miejskiego rzecznika praw konsumentów wzywające serwis do zgodnego z prawem usunięcia wady. A potem sąd. Potrwa, ale może serwis się czegoś nauczy.

Według najnowszych danych Stowarzyszenia Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych (SDCM; raport pt. Branża motoryzacyjna w Polsce 2014) już 90 proc. polskich kierowców korzystało z warsztatów niezależnych (w 2012 r. było to prawie 85 proc.). Nic dziwnego. Te autoryzowane nie dość, że mają znacznie wyższe ceny, to niektóre z nich - jak dowodzi powyższa historia - mają klientów za nic.