Zgoła przewrotny pomysł przedstawił kilka dni temu przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego. Według Andrzeja Jakubiaka, Polacy będą więcej oszczędzać, jeśli będą się mogli łatwiej zadłużać. Bo jak inaczej rozumieć jego propozycję, aby pieniądze zgromadzone w III filarze emerytalnym (konta IKE i IKZE) mogły służyć jako wkład własny na kredyty hipoteczne? Albo zawodzi mnie logika, albo propozycja ta jest po prostu absurdalna.

W dzisiejszym stanie prawnym, zgromadzone w IKE i IKZE pieniądze mają być dodatkowym zabezpieczeniem emerytalnym (a biorąc pod uwagę kondycję ZUS, dla wielu osób mogą się okazać zabezpieczeniem jedynym). Czyli z definicji mają to być oszczędności długoterminowe. Można je wprawdzie wycofać w dowolnym momencie, ale kosztem utraty ulg podatkowych, które się z tą formą oszczędzania wiążą (nie ma podatku od zysków z kapitału zgromadzonego na IKE i IKZE, a wpłaty na ten drugi rodzaj kont dodatkowo można odliczyć od dochodów).

Tymczasem przewodniczący KNF uważa, że niewielka popularność III filaru (kont IKE i IKZE jest ok. 1,3 mln, ale duża część jest martwa) wynika z jego niedostatecznej elastyczności. Takie jego uelastycznienie, jakie proponuje Jakubiak, oznaczałoby jednak w praktyce kolejną – po programach „Rodzina na swoim" i „Mieszkanie dla młodych" - formę wsparcia państwa dla deweloperów i banków. Zakup mieszkania na kredyt stałby się bowiem zakupem uprzywilejowanym podatkowo.

Przewrotność pomysłu przewodniczącego nadzoru nie polega na tym, że w zadłużaniu się upatruje on źródła oszczędności. W pewnych warunkach rzeczywiście zakup nieruchomości – nawet na kredyt – może być formą długoterminowej oszczędności. Jest to jednak transakcja ryzykowna. Nieruchomości, w co mieszkańcom Warszawy może się wydawać nieprawdopodobne, naprawdę mogą tanieć. A zadłużenie – o czym wiedzą frankowicze – może rosnąć nawet gdy się je terminowo spłaca.

Nie potrafię też zrozumieć, dlaczego przewodniczący instytucji, która zwykle próbuje ograniczać dostępność kredytów rozmaitymi rekomendacjami, chciałby ją teraz zwiększać, na dodatek wykorzystując w tym celu jedną z ostatnich po demontażu OFE skarbonkę z długoterminowymi oszczędnościami. Tym bardziej że te pieniądze – obecnie ok. 5 mld zł – nie leżą na kontach emerytalnych bezczynnie. W dużej mierze trafiają do funduszy inwestycyjnych, finansując rozwój przedsiębiorstw i gospodarki.