Chyba każde dziecko wie, że prezes w Polsce może być tylko jeden. Włości do zarządzania ma on rozległe, polega więc na rycerzach sprawdzonych w politycznych bojach, obsadzając nimi kluczowe księstwa. Jednym z nich jest nadzór nad spółkami Skarbu Państwa. Likwidacja resortu skarbu przez „dobrą zmianę" okazała się kosztownym błędem, o czym świadczy m.in. mizerny wzrost wartości notowanych na giełdzie państwowych firm – ledwo 8 proc. w cztery lata. Gdyby skarb w ciemno zainwestował we wszystkie firmy notowane na warszawskim parkiecie, kierując się ich udziałem w WIG, zarobiłby 2,5 razy więcej.
Czytaj także: Skarby narodowe tracą swój blask
Odtworzenie resortu skarbu jako Ministerstwa Nadzoru Właścicielskiego to dobry ruch. Rozparcelowanie nadzoru między poszczególnych ministrów rozmyło odpowiedzialność za tę największą w kraju grupę kapitałową. Frakcje partyjne wyrywają sobie posady, a karuzela stanowisk kręci się rekordowo szybko. Są firmy, w których szef (licząc z p.o.) zmieniał się przynajmniej osiem razy w ciągu czterech lat.
Przydałoby się wprowadzenie w grupie kapitałowej Skarbu Państwa elementarnych zasad ładu korporacyjnego – także po to, by mogli doń zawitać fachowcy po dobrych uczelniach ekonomicznych, otrzaskani w sektorze prywatnym. Niech ścieżką kariery w tych firmach nie będzie partyjna młodzieżówka i noszenie teczki za którymś z działaczy. Od jakości tych kadr zależy przecież efektywność działania przedsiębiorstw dominujących w kluczowych branżach, np. w energetyce. To pośrednio wpływa na konkurencyjność prywatnych polskich firm.
Czy Jacek Sasin jako minister nadzoru właścicielskiego zechce wcielać w życie zasady ładu korporacyjnego, oznaczające de facto odpolitycznienie firm? Musiałby powstrzymać pokusę kolejnego zakręcenia kadrową karuzelą i przetasowania stanowisk stosownie do nowego układu sił w rządzącym ugrupowaniu. Mam też wątpliwości, czy zna czysto biznesowe zasady polityki kadrowej, skoro – jak wynika z oficjalnych biogramów – nie pracował w prywatnej firmie.