Reklama

Zagłada starej przędzalni

To nie kradzieże, przemyt czy działania fałszerzy są najpoważniejszym zagrożeniem dla polskich zabytków. Historia mysłakowickiej przędzalni, zabytku unikatowego w skali Europy, skupia jak w soczewce istniejące patologie – pisze naukowiec Maciej Trzciński.

Aktualizacja: 28.06.2015 14:29 Publikacja: 28.06.2015 13:00

Jedyny w polskich zbiorach, skradziony z Muzeum Narodowego w Poznaniu w 2000 r. (odzyskany w 2009 r.

Jedyny w polskich zbiorach, skradziony z Muzeum Narodowego w Poznaniu w 2000 r. (odzyskany w 2009 r.), obraz Claude’a Moneta „Plaża w Pourville”

Foto: materiały prasowe

Wydawać by się mogło, że problematyka przestępczości przeciwko zabytkom czy, szerzej rzecz ujmując, przeciwko dziedzictwu kulturowemu to przede wszystkim głośne kradzieże i efektowne fałszerstwa. Mamy w pamięci liczne i spektakularne kradzieże w muzeach, od historycznej już kradzieży „Mony Lisy" w 1911 r. w Luwrze po równie zuchwałe kradzieże Stephane'a Breitwiesera, owładniętego kolekcjonerską obsesją złodzieja, który gromadził kradzione z publicznych i prywatnych zbiorów arcydzieła, by później, odsiadując wyrok za popełnione przestępstwa, napisać bestsellerową książkę „Wyznania złodzieja dzieł sztuki" (Warszawa 2007). Mamy wreszcie głośne sprawy z Polski, choćby kradzież z Muzeum Narodowego w Poznaniu obrazu Claude'a Moneta „Plaża w Pourville" w 2000 r. (odzyskany w 2009 r.) czy bulwersującą nie tylko polską opinię publiczną kradzież tablicy „Arbeit macht frei" z Muzeum w Auschwitz (2009).

Bezczynność gorsza niż kradzież

Okazuje się jednak, iż to nie kradzieże, przemyt czy działania fałszerzy są najpoważniejszym zagrożeniem dla polskich zabytków. Najgorsze jest ich niszczenie. Brak starania o zabytki architektury powodował i nadal powoduje samoczynną degradację tych obiektów. Te wieloletnie zaniechania i bezczynność są, niestety, udziałem nie tylko prywatnych właścicieli, ale również Skarbu Państwa, Kościołów i związków wyznaniowych. Okazuje się również, iż działania służb konserwatorskich bywają niewystarczające lub zdecydowanie spóźnione. Z przeprowadzonych do połowy 2014 r. przez Narodowy Instytut Dziedzictwa inspekcji terenowych weryfikujących stan zabytków nieruchomych wpisanych do rejestru wynika, że 970 spośród nich już nie istnieje.

Realnym zagrożeniem staje się również celowe niszczenie zabytków nieruchomych, najczęściej w związku z prowadzeniem rozmaitych inwestycji budowlanych. Przybywa przykładów tego rodzaju działań, kiedy obiekty wpisane do rejestru zabytków, a więc objęte specjalną formą ochrony prawnej, są celowo niszczone.

Zniszczył? Niech odbuduje

Oto w 2008 r. dochodzi do całkowitego zniszczenia willi Julisin w Konstancinie. Inwestor mimo wcześniejszych deklaracji modernizacji willi rozebrał ją, powołując się na realne zagrożenie katastrofą budowlaną. Po fakcie usiłował bezskutecznie dokonać legalizacji prac rozbiórkowych.

W 2011 r. wyburzono wpisany do gminnej ewidencji zabytków pałacyk Langego – willę z 1915 r. położoną przy ul. Zgierskiej w Łodzi. Mimo podjętych przez wojewódzkiego konserwatora zabytków działań rozbiórki obiektu nie udało się zatrzymać.

Reklama
Reklama

Najbardziej bulwersującą sprawą ostatnich lat jest jednak bezprawne wyburzenie wybudowanej jeszcze w czasach króla Prus Fryderyka Wilhelma III przędzalni w Mysłakowicach na Dolnym Śląsku (2014 r.). Mimo wpisania do rejestru zabytków (decyzja z 28 lutego 2011 r. wojewódzkiego konserwatora zabytków) została przez nowego właściciela rozebrana wbrew przepisom ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami oraz wbrew przepisom prawa budowlanego. Dokonanie tej bezprawnej rozbiórki było również uzasadniane złym stanem technicznym obiektu i realną groźbą jego zawalenia. Mimo podjętych przez wojewódzkiego konserwatora zabytków działań nie udało się powstrzymać rozpoczętych prac i obiekt został zniszczony. Konserwator zawiadomił prokuraturę o popełnieniu przestępstwa w związku z art. 108 ust. 1 (zniszczenie zabytku) ustawy z 23 lipca 2003 r. o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami.

Prowadzący postępowanie Sąd Rejonowy w Jeleniej Górze (sygn. akt IIK 348/14) ustalił jednoznacznie, iż oskarżony, właściciel firmy złomiarskiej będącej właścicielem przędzalni, dokonał bezprawnej rozbiórki zabytkowego obiektu. Sąd wykazał przy tym jednoznacznie winę oskarżonego, wymierzając mu karę: dwóch lat pozbawienia wolności (wykonanie kary warunkowo zawieszono na pięć lat), grzywny w wysokości 400 stawek dziennych, ustalając wysokość jednej stawki dziennej na 200 zł, oraz dodatkowo nawiązki na rzecz wskazanej fundacji na cel społeczny w wysokości 50 tys. zł.

Warto przy tej okazji zaznaczyć, iż prokuratura domagała się znacznie łagodniejszej kary.

Proponowana w tej sprawie ugoda zakładała: sześć miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata i 7 tys. zł nawiązki. W związku z interwencją wojewódzkiego konserwatora zabytków, który w postępowaniu sądowym wystąpił w charakterze oskarżyciela posiłkowego, warunki zaproponowanej ugody zostały odrzucone i w sprawie zapadł przywołany wyrok.

Od początku sprawie mysłakowickiej przyglądały się media, a na rozstrzygnięcie sądu czekała opinia publiczna. Wymiar zasądzonej przez sąd pierwszej instancji kary komentowany był różnie; nie brakowało głosów, że jej dolegliwość jest w tej sprawie niewystarczająca. Podnoszono, iż w tego rodzaju sprawach sprawcom powinno się nakazywać odbudowę zniszczonego zabytku. Nie ulega jednak wątpliwości, że w wyroku pokładano nadzieję, iż postawi on tamę coraz częstszym praktykom niszczenia w majestacie prawa cennych zabytków. Prawdziwym zaskoczeniem okazała się zatem informacja, iż skazany złożył apelację, a sąd odwoławczy (Sąd Okręgowy w Jeleniej Górze, sygn. akt VI Ka 148/15) zmienił zaskarżony wyrok, obniżając o połowę karę pozbawienia wolności oraz karę grzywny. Co ciekawe, SO podzielił bez zastrzeżeń ustalenia co do stanu faktycznego oraz winy sprawcy, jakich dokonał sąd pierwszej instancji. Bezdyskusyjna była zatem wina sprawcy, który bezprawnie, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej dokonał zniszczenia zabytku. Osiągnięta ze sprzedaży elementów porozbiórkowych korzyść jest korzyścią bezprawną w rozumieniu wskazanego przepisu art. 115 § 4 k.k. – zauważył w uzasadnieniu sąd odwoławczy. Niestety, nie wskazał w nim, jaka była wysokość uzyskanych przez sprawcę korzyści majątkowych. Obniżając karę, stwierdził natomiast, iż była ona jego zdaniem rażąco niewspółmierna do stopnia społecznej szkodliwości oraz winy sprawcy.

Innym też się opłaci

Sąd odwoławczy skoncentrował się na prewencji indywidualnej kary, odnosząc się m.in. do właściwości i warunków materialnych sprawcy. Zauważył m.in., że „nie jest to osoba nagminnie naruszająca prawo, prowadząca pasożytniczy tryb życia, żerująca na cudzym nieszczęściu". Prowadzenie przez skazanego działalności gospodarczej również miało się przyczynić do łagodniejszego wymiaru kary – choć akurat ta konstatacja sądu wydaje się zaskakująca.

Reklama
Reklama

Sad pierwszej instancji w uzasadnieniu wyroku trafnie zauważył, iż „oskarżony, przystępując do zakupu przedmiotowej nieruchomości, miał zamiar zniszczenia przędzalni i zniszczył budynek tylko po to, by spółka uzyskała wymierne korzyści majątkowe. Działał w sposób przemyślany, zaplanowany i bezwzględny, miał pełną świadomość, że dopuszcza się w ten sposób zniszczenia budynku zabytkowego, stanowiącego narodowe, europejskie dziedzictwo".

Sąd pierwszej instancji ustalił ponadto dwie istotne kwestie, których nie dostrzegł, niestety, sąd odwoławczy. Otóż skazany zakupił całą nieruchomość wraz z dużym gruntem za 50 tys. zł. Oszacowano również, iż koszt odbudowy zniszczonego obiektu to 3 mln zł. Sąd odwoławczy, rozważając, czy orzeczona w pierwszej instancji kara nie jest zbyt surowa, powinien wziąć pod uwagę te fakty oraz ustalić, jaka jest wartość korzyści majątkowych uzyskanych przez skazanego w związku ze zniszczeniem obiektu.

Niestety, sąd ten nie dostrzegł zasadniczej, wydaje się, w tej sprawie kwestii, jaką jest prewencja ogólna kary. Prewencyjne oddziaływanie kary w sytuacjach, kiedy po raz kolejny dochodzi do zaplanowanego i celowego niszczenia elementów dziedzictwa kultury, musi wreszcie zacząć wypełniać swoją ochronną funkcję.

Powstaje zatem zasadnicze pytanie o dolegliwość kary i o to, czy nie jest ona w tym wypadku zbyt łagodna. Nie chodzi przecież tylko o to, aby tego konkretnego sprawcę zniechęcić do popełniania podobnych przestępstw, ale też by jemu podobni nie dokonywali w przyszłości chłodnej kalkulacji, że nawet jeśli zostaną skazani prawomocnym wyrokiem, to finalnie ich bilans i tak będzie dodatni.

Sąd pierwszej instancji dostrzegł wysoki stopień społecznej szkodliwości czynu, zwracając uwagę, iż poszkodowanym w tego typu sprawach jest ogół społeczeństwa. Trzeba również zwrócić uwagę, iż prokuratury i sądy prowadzące postępowania dotyczące przestępstw przeciwko zabytkom zbyt często zapominają, iż oprócz wartości materialnej zabytki mają również wartość artystyczną, naukową i historyczną, które bezpowrotnie znikają wraz z ich zniszczeniem.

Administracyjnoprawne środki ochrony zabytków często okazują się niewystarczające. W sukurs zgodnie ze swym subsydiarnym charakterem powinno im iść prawo karne. Czy jednak w kontekście komentowanej sprawy w istocie karnoprawna ochrona zabytków skutecznie wypełnia swoje zadania?

Reklama
Reklama

Autor jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, Katedra Kryminalistyki Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii

Zawody prawnicze
Notariusze zwalniają pracowników i zamykają kancelarie
Nieruchomości
Mała zmiana prawa, która mocno uderzy w patodeweloperkę
Zawody prawnicze
Reforma już rozgrzewa prokuratorów, choć do jej wdrożenia daleka droga
Nieruchomości
To już pewne: dziedziczenia nieruchomości z prostszymi formalnościami
Nieruchomości
Co ze słupami na prywatnych działkach po wyroku TK? Prawnik wyjaśnia
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama